wtorek, 24 grudnia 2013

Zakazana miłość XV


Uczucie błogości, które doświadczamy podczas snu powoli przemijało i do Hermiony zaczęło docierać coraz więcej bodźców zewnętrznych. Zacisnęła mocniej powieki, bowiem drażniły je promienie słoneczne. Po chwili usłyszała czyjś głos, dlatego postanowiła otworzyć oczy.
Gdy przyzwyczaiły się one do światła, rozejrzała się dookoła siebie, jednak właściciela głosu, który słyszała, nigdzie nie zauważyła. Jej uwagę przyciągnęło jednak coś innego, na początku jednak nie mogła zrozumieć, co takiego. Przyglądała się drzewu, które stało przed nią, a następnie wstała, próbując zrozumieć to, co widzi.
Odgarnęła z twarzy włosy i rozejrzała się dookoła, próbując się przekonać, czy wzrok jej nie myli.
Podeszła do najbliższego drzewa i dotknęła jego struktury, a to co poczuła, przeraziło ją.
Przejechała dłonią po konarze drzewa, a później zastukała w nie, by przekonać się, że- zgodnie z tym, co jej się wydawało- drzewa nie były prawdziwe, a wykonane prawdopodobnie z metalu. Dotknęła najniższego liścia i, tak jak się spodziewała, okazało się, że jest sztuczny. Podeszła do kolejnego drzewa, kolejnego i jeszcze następnego, chcąc zyskać pewność. Wszystkie drzewa dookoła niej, a najpewniej wszystkie w tym lesie, były sztuczne.
Kilka razy odetchnęła głęboko, próbując zrozumieć to, co działo się dookoła niej, jednak nie była w stanie. Ponieważ była w szoku, dopiero po chwili dotarł do niej fakt, ze jest sama.
-Harry?- krzyknęła spanikowana- Harry!?
-Hermiona!- usłyszała głos swojego przyjaciela, dochodzący, jak się jej zdawało, z niewielkiej odległości, dlatego rzuciła się biegiem w tamtą stronę.
Już chwilę później ujrzała czarną czuprynę Pottera i rzuciła się na niego, by go uściskać.
-Już w porządku, Hermiono- powiedział do niej uspokajająco chłopak, a ta w końcu go puściła.
-Też się cieszę, że Cię widzę Granger- usłyszała za sobą, a gdy się odwróciła ujrzała Malfoya, w trochę gorszym stanie niż ten, w którym był wcześniej.
-Nic się Wam nie stało?- spytała, nie reagując na słowa Dracona.
-Wszystko jest w porządku- odpowiedział jej Harry z uśmiechem.
-Poza tym, że znów wylądowaliśmy nie w tym miejscu, w którym mieliśmy wylądować- powiedział z przekąsem Draco, było jednak widać, ze coś go męczy.
-Wiem..- powiedziała cicho dziewczyna.- Przyjrzałam się tym drzewom, są sztuczne, prawda?- spytała, na co chłopacy jedynie pokiwali głowami- Gdy tu biegłam nie zahaczyłam o żadną gałąź, pod nogami nie plątały mi się liście a oprócz tych drzew nie widzę tu innej roślinności.
-My zauważyliśmy coś jeszcze- powiedział Draco i wskazał ręką na ziemię obok jednego z drzew.
Dziewczyna przykucnęła, by lepiej przyjrzeć się temu, co chcieli jej pokazać.
-Niemożliwe..- powiedziała i wyciągnęła rękę, by ponownie sprawdzić, czy to może jej wzrok płata jej figle.
-A jednak- odparł Draco- Ta trawa też jest sztuczna. Pod nią jest beton. Sprawdzałem to w kilku miejscach.. Spójrz na te drzewa- dodał, gdy wstała- Wszystkie ustawione są równo, dokładnie, z wyjątkową precyzją. Tak, to też sprawdzałem- powiedział, gdy Hermiona chciała się wtrącić- Nie mam pojęcia co tu się dzieje, ale.. Wy również widzicie, że to nie jest normalne. Nie możemy zostać w tym lesie, bo nawet nie mamy jak rozpalić ogniska, nie mamy z czego.
-Dobrze, rozumiem..- odpowiedziała po chwili ciszy Granger, próbując zrozumieć to, co działo się dookoła niej- Chodźmy stąd.
Wyjęła zza pazuchy różdżkę i ułożyła ją na dłoni.
-Wskaż mi.
Nic jednak się nie wydarzyło.
Hermiona, zaskoczona, potrząsnęła głową, a następnie powtórzyła swoje działanie.
Tak, jak i poprzednim razem, nic się nie wydarzyło. Potrząsnęła więc różdżką, a następnie mocno ścisnęła ją w dłoni.
-Lumos- wyszeptała, ale nie to nie dało.
Spojrzała załzawionymi oczami na swoich współtowarzyszy.
-Lumos!- krzyknął Draco, ściskając swoją różdżkę, ale tak jak w przypadku Gryfonki, nic się nie wydarzyło.
Hermiona wyglądała na coraz bardziej wystraszoną, a jej strach udzielał się też chłopcom.
Potter powtórzył bez przekonania próby Draco i Hermiony, ale i jego różdżka nie zadziałała.
-Cholera jasna!- warknął Malfoy, który wciąż próbował różnych zaklęć, żadne z nich jednak nie działo.
-Draco…- zaczęła Hermiona, ale chłopak jej nie słuchał.
-Accio okulary, Avis, Confringo, Drętwota, Duro…
-Draco, przestań, to nic nie daje- próbowała dalej Hermiona, ale bez rezultatu.
-Densaugeo, Aquamenti, Flagrate, Immobilus..
-MALFOY!- krzyknęła Hermiona- To nic nie da! Nasza magia tu nie działa, nie rozumiesz?
Chłopak spojrzał na nią, upuścił różdżkę, a chwilę później zsunął się po metalowym drzewie na ziemię.
-Rozumiem.. Rozumiem, do cholery!- krzyknął na nią, ale w jego głosie dało się słyszeć panikę- Zastanawiam się tylko, jak mamy się odnaleźć, w tym sztucznym lesie, który jest niewiadomo gdzie, bez magii, podczas gdy nikt nie wie, gdzie jesteśmy. Nie wiemy, co czai się w tym miejscu, cóż, gdybyśmy chociaż wiedzieli, który jest rok… Cholerni Gryfoni, gdyby nie Wy, nie byłoby mnie tu, siedziałbym sobie spokojnie w moim dormitorium..
-Och, czyli to wszystko nasza wina?- podniosła głos Hermiona, w której odezwał się waleczny duch- To może najlepiej będzie, jeśli pójdziemy z Harry’m w swoją stronę, a Ty w swoją, jak najdalej od nas? Może najlepiej każde z nas niech działa na własną rękę?
-Myślisz, że co?- spytał Malfoy, podnosząc się z ziemi- Że nie poradzę sobie bez Was? Czy wydaje Ci się, że bez Ciebie nikt nie ma szans, bo to Ty jesteś tą która wie wszystko? Dawałem sobie radę bez Twoich cennych rad przez całe życie i teraz też dam sobie bez Ciebie radę!
-No to świetnie, ciekawa jestem bardzo, jak jaśnie Pan poradzi sobie bez magii! Mam nadzieję, że…
-Zamknijcie się oboje!- po raz pierwszy głos podniósł Potter, chcąc przerwać tą bezsensowną kłótnię. Wiedział, że gdyby się nie wtrącił, to mogliby to ciągnąć jeszcze przez długi czas, po czym każde z nich gotowe było rozejść się w przeciwne strony, a zdawał sobie sprawę, jak ważne teraz jest to, by byli razem.
-Nie będziemy się rozdzielać.- warknął zirytowany.
-Ale..
-Żadnego ale, Hermiono. Możecie ze sobą nie rozmawiać, możecie ciągle się kłócić, ale idziemy razem! Przecież dobrze wiecie, że mamy tylko siebie. Tylko na siebie możemy liczyć. Tylko sobie nawzajem możemy ufać. Wiem, że każde z Was chciałoby być już w domu, ja również. Ale jesteśmy… Żadne z nas nie ma pojęcia, gdzie jesteśmy, ale rozglądając się dookoła wydaje mi się, że nic dobrego nas tu nie spotka. Zdani sami na siebie nie będziemy mieli szansy, by wrócić.
-Jakbyśmy teraz mieli szansę..- mruknął Malfoy.
-Harry ma rację- wtrąciła się Hermiona, zawstydzona faktem, że, jak zwykle przy Ślizgonie, puściły jej nerwy- Uważam, że najpierw powinniśmy spróbować wyjść z tego przeklętego lasu i może powinniśmy znaleźć jakiś punkt odniesienia. Wiecie- dodała widząc, że chłopcy nie rozumieją o co jej chodzi- coś znajomego, co niezależnie od czasu, w którym się znajdziemy, zawsze będzie.
-Hogwart?- rzucił Potter, nieświadomie przeczesując włosy ręką- Jedyna rzecz, która łączy wszystkie czasy, w których byliśmy to właśnie Hogwart.
-No to czas się zbierać- spuentował Malfoy, ruszając przed siebie.
Gryfoni popatrzyli po sobie, po czym Harry wzruszył ramionami i ruszył za Ślizgonem. Chcąc nie chcąc, Hermiona zrobiła to samo.


-Słońce już zachodzi- powiedziała Hermiona, zmęczona marszem- Chodzimy tak od jakiś dwóch godzin i końca tego lasu nie widać.
-Odkrywcze Granger, nie powiem, że nie- odburknął jej Malfoy- Może teraz Ty nas poprowadzisz? 
-Wiem tyle, co i Ty- powiedziała Hermiona, wzruszając ramionami- Ale mogę poprowadzić.
Po tych słowach skręciła nagle w prawo, nieświadomie pociągając za sobą obu chłopców.
-Jak myślicie, jak w tych czasach wygląda Hogwart?- spytał Potter, po kilku minutach marszu.
-Nie mam pojęcia.. I chyba nie chcę się nad tym zastanawiać. To miejsce, tak jak poprzednie, pewnie i tak nas zaskoczy- odparła Hermiona.
-Ja też wolę o tym nie myśleć- dodał cicho Draco- Wiecie, nadal nie otrząsnąłem się po lesie stojącym na betonowej podstawie i z metalowymi drzewami- po tych słowach uśmiechnął się lekko, ale żadne z jego towarzyszy nie dało się oszukać temu uśmiechowi. Bał się, tak samo jak oni.
Nieopodal nich rozległo się głośne hukanie sowy.
-Hmm, nie uważacie tego za dziwne?- spytała nagle Hermiona, zatrzymując się.
-Od kilku dni wszystko wydaje mi się dziwne, więc sprecyzuj pytanie, Granger- odpowiedział jej Draco, czym wywołał na jej twarzy lekki, ale widoczny uśmiech.
-Jesteśmy w sztucznym lesie, prawda?- spytała, a jej towarzysze popatrzyli na nią z dziwnymi minami.
-Oj, nie patrzcie się tak, jakbyście uważali mnie za wariatkę- warknęła- Sztuczny las, sztuczne podłoże, to wszystko nie pozwala na przeżycie nikomu, niezależnie, czy to człowiek czy zwierzę. Przed chwilą słyszeliśmy sowę i wydaje mi się, że niedawno, między drzewami dostrzegłam zająca.
-Czyli zwierzęta mają tu warunki do życia i rozwoju?- spytał sceptycznie Harry, na co dziewczyna pokiwała energicznie głową.
-I co w związku z tym?- wtrącił Malfoy, zirytowany wszystkim dookoła.
-Jeszcze nie wiem- odparła z zadziwiającą szczerością Gryfonka- Ale niedługo się dowiem.





piątek, 6 grudnia 2013

Miniatura II- "Jest taka miłość, która nie umiera, choć zakochani od siebie odejdą."


"Zwycięzcami w miłości są pokonani przez miłość."



Cisza przed burzą. Tak można było określić nastrój panujący w domu przy Grimmuald Place 12. Przebywali tam członkowie Zakonu Feniksa, choć może trafniej byłoby powiedzieć: Ci, którzy przeżyli.
Wielka Wojna trwała już od trzech lat. Ludzie wciąż ginęli, zarówno Ci po stronie Zakonu, jak i Śmierciożercy, jednak końca wojny nie było widać.
W małej, ale przytulnej kuchni w dom Blacków siedział Harry Potter, dawniej uważany za zbawcę świata czarodziei, teraz- przez wielu nazywany tchórzem. Obok niego, pochylona nad pergaminem siedziała jego przyjaciółka, Hermiona. Siedzieli we dwójkę, czekając na powrót reszty osób z misji, która miała zapewnić im wsparcie centaurów. Walczyli o to niemal od początku wojny, ale dopiero niedawno udało im się dojść z nimi do porozumienia. Tego dnia państwo Weasley wraz z synami, oraz kilku aurorów z Zakonu Feniks wyruszyli na spotkanie z nimi. Wyruszyć musiało przynajmniej kilka osób, gdyż nie mogli przewidzieć tego, spotka ich po drodze, a ponad to, musieli być gotowi na to, że centaury jednak nie opowiedzą się po ich stronie i przyjdzie im z nimi zmierzyć.
W tych trudnych czasach mało było osób, którym ufali.
Hermiona i Harry pozostali w domu, ponieważ po ostatniej misji, podczas której odwiedzili Ministerstwo Magii, które było pod władaniem Voldemorta, zostali ranni. Nikt z Zakonu nie chciał ryzykować tego, że kolejny raz odnieśliby jakieś obrażenia, dlatego- mimo protestów obojga młodych ludzi, musieli zostać.
Teraz, zmęczeni i źli, że nie mogą pomóc przyjaciołom i nie wiedzą, co się z nimi dzieje, przeglądali zdobyte przez nich na ostatniej misji akta. Nie byle jakie akta- kartoteki ludzi, którzy aktualnie byli Voldemortowi najbliżsi.
Wiele nazwisk, które się tam pojawiały były obce, wielu ludzi pochodziło zza granicy, co nie wróżyło dla nich dobrze. Oznaczało to tyle, że Voldemortowi udaje się z powodzeniem rozszerzać swoją działalność na cały świat. Zakon Feniksa, choć walczący otwarcie i dzielnie, nie mógł się równać z potęgą Czarnego Pana i jego ludzi. Bo przecież nadzieja umiera ostatnia.
Niektóre nazwiska brzmiały znajomo, niektóre w sposób bardzo bolesny.
Snape, Zabini, Malfoy, Nott- tych nazwisk wszyscy się spodziewali, nie były one dla członków Zakonu żadnym zaskoczeniem.
Ale czy ktokolwiek się spodziewał, że w tych aktach znajdzie się również tak szanowane nazwisko jak Weasley czy Lovegood?
To właśnie Ginny Weasley i Luna Lovegood stały się główną bronią Lorda w walce z Zakonem.
Czarny Pan doskonale wiedział, co robi.
Na samym początku Wielkiej Wojny, dziewczyny te chętnie włączały się w działania prowadzone przez Zakon. Jedna z misji okazała się jednak ponad ich siły- dziewczyny zostały schwytane przez Śmierciożerców. Próby uratowania ich z rąk sługusów Lorda za każdym razem okazywały się nieskuteczne. Aż w końcu, pewnego dnia, Ginny i Luna stanęły po drugiej stronie. Zjednoczyły się z wrogiem, celując różdżkami w stronę niegdyś bliskich im ludzi.
Potter wstał zza stołu i podszedł do okna, przecierając dłońmi twarz. Jego przyjaciółka nawet tego nie zauważyła; walczyła z nachodzącymi do oczu łzami, pochylona nad dokumentami. Z pierwszej strony tych akt spoglądał na nią ze zdjęcia młody, uśmiechnięty i patrzący jakby z wyższością na nią, Draco Malfoy. Nie mogąc dłużej wytrzymać, dziewczyna przestała ze sobą walczyć. Zamknęła teczkę i wybiegła z kuchni. Gdy dotarła do łazienki, zamknęła za sobą drzwi i zsunęła się po nich na ziemię. Jej szloch rozniósł się po całym pomieszczeniu, a do głowy napłynęły wspomnienia, przed którymi nie mogła już się bronić.


4 lata wcześniej…

-Draco, co Ty wyprawiasz?!- warknęła szesnastoletnia Hermiona, gdy młody Malfoy wciągnął ją za jednej z regałów bibliotecznych i pocałował.
-Stęskniłem się- odparł i przywołał na usta cyniczny uśmiech, uwielbiany przez dziewczynę.
-Ktoś nas może zobaczyć, puść mnie- powiedziała, rozglądając się dookoła. Nie mogła opanować jednak uśmiechu, który pojawiał się, ilekroć widziała tego przystojnego Ślizgona.
Niedaleko nich rozbrzmiewały głosy.
-Dzisiaj, w Pokoju Życzeń o 20. Pomyśl o łące- wyszeptał i odszedł, nim zdążyła mu odpowiedzieć.
Przyłożyła dłonie do rozgrzanych policzków, próbując opanować rumieńce. Odetchnęła kilka razy i wyszła zza regałów. Pożegnała się z Panią Pince i wyszła, bowiem zapomniała, po co udała się do biblioteki.


-Mam coś dla Ciebie- powiedziała ze śmiechem, siedząc z Draconem na zielonej łące w Pokoju Życzeń.
-Co takiego?- spytał zdziwiony chłopak, podziwiając jednocześnie urodę dziewczyny.
Gryfonka zaczerwieniła się lekko, ale zdjęła z szyi wisiorek- serduszko z jej imieniem, który zawsze ze sobą nosiła.
-Dostałam to od mojej babci- powiedziała cicho- To najważniejsza pamiątka po niej. Chciałabym Ci to dać, bo.. – po tych słowach nie była w stanie już nic powiedzieć, ale nie musiała. Chłopak przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. 
Po kilku godzinach rozstała się z chłopakiem, ale wciąż nie ochłonęła.
Szła hogwardzkimi korytarzami, zastanawiając się-nie po raz pierwszy, jak to się stało, że ona, właśnie ona zainteresowała tego przebiegłego, wrednego Ślizgona i dlaczego właśnie nią, zainteresował się sam Malfoy.
Zaczęło się niewinnie. Wyzwiska, awantura z użyciem zaklęć i, jak można było się spodziewać, szlaban. Długi i mozolny- porządkowanie akt woźnego. Początkowo tygodniowy, przez ich ciągłe kłótnie zostawał przedłużany; najpierw o tydzień, później o miesiąc. Gdy okazało się, że muszą spędzić na wspólnym szlabanie jeszcze cztery miesiące, zawarli ugodę- koniec kłótni, wyzwisk, robią to, co potrzebne i odchodzą, by jak najszybciej skończyć ten szlaban.
Ich zadania było jednak nudne, a nuda skłania do różnych rzeczy. Dlatego więc zaczęli rozmawiać. Na początku wymieniali ze sobą tylko kilka nie nieznaczących zdań, ale później ich rozmowy stały się bardziej osobiste. Po pięciu miesiącach ich szlaban się skończył. Nie zakończyło to jednak ich znajomości.
Nie zauważyli, kiedy stali się sobie bliscy. Nikt o tym nie wiedział, nawet ich najbliżsi. W końcu zostali parą. Ich związek nie zaczął się tak, jak zaczyna się większość związków i taki też nie był. Nigdy nie stali się parą rodem z tanich romansideł. Często się kłócili, nawet bardzo. Było im ciężko, bowiem musieli ukrywać się nawet przed najlepszymi przyjaciółmi. Gdyby wydało się, że szlamę i arystokratę coś połączyło i nie była to nienawiść, nie skończyłoby się to dla nich dobrze.
Jednak nawet pomimo tego, ich związek trwał już od pół roku i nic nie zapowiadało tego, że miałby się skończyć.
Właśnie to czyniło Hermionę Granger taką szczęśliwą. Miała jego i to było dla niej najważniejsze.

***

Pewnego dnia coś się jednak zmieniło. Zamordowany został bowiem Albus Dumbledore. Dla każdego czarodzieja był to szok. Każdy odczuwał ból i każdemu towarzyszyło poczucie straty, niezależnie od tego, czy był blisko tego człowieka, czy tylko słyszał o jego wielkich czynach.
Hermionę dręczyło jednak coś jeszcze. Coś, o czym nie mogła powiedzieć nikomu, nigdy. Tego samego dnia, gdy zmarł dyrektor, z Hogwartu zniknął Draco Malfoy. Wszyscy mówili o tym, że to on wpuścił Śmierciożerców do Hogwartu i że był na szczycie wieży, na której zginął Dumbledore. Zniknął zaraz po jego śmierci.
Nie powiedział jej o tym, że zamierza odejść. Być może nawet tego nie planował. Zniknął z jej życia tak nagle, jak nagle się w nim pojawił. Pozostawił po sobie ból, poczucie straty, tęsknotę, ale przede wszystkim pozostawił miłość, która trwa w tej dziewczynie przez cały czas.


Teraźniejszość…

-Udało się nam!- z takim okrzykiem Molly Weasley wbiegła do kuchni. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Harry i Hermiona, która zdążyła już dojść do siebie, wiedzieli ją tak podekscytowaną.
-Czy to prawda?- spytał Potter, z niedowierzaniem patrząc na Rona, który wyglądał, jakby niedawno stoczył jakąś wielką bitwę.
-Dokładnie tak, udało się nam przekonać te cholerne, uparte centaury, by z nami współpracowały- odpowiedział mu, patrząc to na niego, to na Hermionę z lekkim uśmiechem na ustach- Ponad to, centaury ostatnio, nie uwierzycie, zaprzyjaźniły się z rodziną Aragoga!0- dodał, rozkładając ręce, chcąc pokazać, jakie to wrażenie na nim wywarło.
-Tego wielkiego pająka, którego hodował Hagrid?- spytała z niedowierzaniem Granger, a Rudy pokiwał głową.
-Na szczęście rozmawiać z nami przyszło ich tylko kilka, są naprawdę ogromne, fuj, obrzydliwe, ale dają nam niesamowite możliwości!- odpowiedział jej z entuzjazmem Weasley.
Dziewczyna uśmiechnęła się z niedowierzaniem, a następnie pożegnała się ze wszystkimi i poszła do swojej tymczasowej, a jednak od trzech lat stałej, sypialni.


Miesiąc później…

-Pamiętacie wszystko?- spytał cicho pan Weasley, a wszyscy którzy byli z nim pokiwali głowami.
To była ich ostatni szansa.
Od rozpoczęcia Wielkiej Bitwy Hogwart był pod władaniem Lorda Voldemorta i jego sługusów.  Od dwóch lat Zakon Feniksa zbierał sojuszników niemal z całego świata, by móc stanąć przeciw Lordowi i Śmierciożercom niemal jak równy z równym, mając szansę na wygraną.
Właśnie nadszedł ten dzień.
Zakon Feniksa napadł na niczego nie spodziewających się Śmierciożerców. Ich cel był jasny- przejąć Hogwart, który w ostatnim czasie stał się niejako centrum dowodzenia Czarnego Pana i jego ludzi.
Zakon wszystko dobrze przygotował. Każdy miał wyznaczone odpowiednie do jego umiejętności zadanie, każdy wiedział, co robić. Wszystko było dokładnie zsynchronizowane.
Hermiona biegła hogwardzkim korytarzem, próbując odnaleźć Rona i Harry’ego. Rzucała dookoła siebie zaklęcia, ale stawało się to coraz trudniejsze, bo Śmierciożerców przybywało. –Tak myślałem, że jeszcze kiedyś się spotkamy, szlamo- usłyszała za swoimi plecami i z niepokojem obróciła się za siebie.
-Lucjusz Malfoy- wyszeptała wystraszona, ale jednocześnie podniosła różdżkę wyżej, przygotowując się na kontratak.
-Pożałujesz, że kiedyś stanęłaś na mojej drodze, Ty i Twoi przyjaciele!- wrzasnął Malfoy i uniósł różdżkę.
Nim jednak wypowiedział zaklęcie, za jego plecami rozległo się Avada Kedavra i Lucjusz Malfoy padł martwy.
-Czy Ty zawsze musisz być tam, gdzie nie powinnaś?- warknął ten, który uratował jej życie, jednak Hermiona nie usłyszała go, wpatrując się w niego, jak zaczarowana.
-Draco, wróciłeś..- wyszeptała, ale nim zdążyła zrobić cokolwiek, on położył jej ręce na ramionach i szeptem powiedział:
-Schowaj się. Uciekaj, rozumiesz? To się nie skończy, Śmierciożercy będą walczyć do końca, nie uda się Wam!
-Nie mogę uciec- powiedziała stanowczo, gdy otrząsnęła się z transu.
-Możesz, musisz! Błagam, zrób to dla mnie. Uratuj się, nie pozwól się zabić, Hermiono!
-Nie pozwolę się zabić- powiedziała stanowczo, odsuwając się od niego i strącając jego ręce z ramion.
W następnej chwili biegła dalej, nie myśląc o tym, co się wydarzyło. Nie mogła sobie pozwolić na chwile słabości, nie w momencie, gdy jej najbliżsi walczyli na śmierć i życie.
Rzucała kolejne zaklęcia, walcząc zarówno z nieznajomymi, jak i tymi, których dobrze znała. Mimo, że serce ściskał jej żal, gdy zabijała, nie mogła postąpić inaczej, wiedziała o tym.
Wybiegła na błonia, gdzie od razu rzuciła się w wir walki.
-Waleczna lwica, oby tak dalej!- krzyknął do niej Fred Weasley, walczący nieopodal, tak jak ona, z dwoma przeciwnikami.
Uśmiechnęła się i w tym samym momencie rozprawiła się z obojgiem swoich przeciwników.


To był ułamek sekundy. Jedno potknięcie, jeden nieostrożny ruch. Nieuwaga. Jeden moment. Jedno zaklęcie. Obracająca się różdżka w dłoni zakapturzonej postaci, wycelowana w stronę Granger i usta, wypowiadające te słowa. Avada Kedavra.
Odwróciła się, ale była już za późno. Zielony promień sunął w jej stronę, jakby w zwolnionym tempie. Nic nie mogła zrobić, wiedziała, że umrze. Jej usta wypowiedziały jeszcze jedno słowo: Draco.
I nagle wszystko się zatrzymało. Usłyszała huk, ej niedoszły morderca wpatrywał się w nią chwilę, a następnie zniknął. Dziewczyna na początku nie rozumiała, co się stało.
Po chwili jednak zauważyła leżące u jej stóp ciało. To jego upadek spowodował ten huk.
W jednej chwili błonia wypełnij przerażający krzyk Hermiony. Krzyk rozpaczy i bólu.
Nie przejmowała się tym, że dookoła wszyscy wciąż walczą. Nie interesowało ją to, że w każdej chwili i ją może ugodzić mordercze zaklęcie.
Trzymała w ramionach martwe ciało, wpatrując się w usta, które układały się w lekkim uśmiechu. Wciąż powtarzała tylko jedno. Draco.
Poświęcił się za nią. Oddał swoje życie, by ona mogła żyć. Pokazał jej, ze mimo upływu czasu, jego uczucie do niej wciąż trwa.
Dziewczyna przyłożyła swoje rozgrzane czoło do jego, chłodnego i swoje usta, do jego ust.
Kocham Cię, Draco. Tak mocno, jak tylko można.


Bitwa w Hogwarcie była ostatnią bitwą miedzy sługami Lorda Voldemorta, a Zakonem Feniksa. Sprawiedliwości stało się zadość. Dobro zwyciężyło.
Cały świat czarodziei świętował zwycięstwo nad Sami-Wiecie-Kim.
Cały świat, prócz jednej osoby.
Hermiona Granger pozostała na błoniach jako jedyna, pomimo tego, że ciało Dracona Malfoy’a jak i innych poległych już dawno stamtąd zabrano.
W dłoni ściskała małe serduszko z jej imieniem, które Draco miał na szyi.



"Miłość, która jest gotowa nawet oddać życie, nie zginie."






piątek, 1 listopada 2013

Zakazana miłość XIV


„Ten, kto cieszy się z samotności, musi być albo dziką bestią, albo bogiem.”


Podejmowanie decyzji, które mogą zaważyć na naszym życiu nigdy nie jest łatwe. Taka decyzja wymaga przemyślenia w spokoju, czasu- tego brakowało Harry’emu, gdy siedząc przed ogniskiem bawił się swoją różdżką i rozmyślał. Obok niego, z głową opartą na jego ramieniu siedziała Hermiona, a naprzeciw nich Draco, wpatrując się w las lekko nieobecnym wzrokiem.
Na kolanach Gryfonki leżała książka, którą dostali od Założycieli Hogwartu i która zawierała informacje o Mgłach, które- jak dowiedzieli się z kart tej księgi- w przeszłości nie były zjawiskiem rzadkim, jednak ludzie nie wiedzieli, jak z nimi walczyć.
Panna Granger przypomniała sobie, że czytała kiedyś o Mgłach, ale jedynym, co zapamiętała było to, że Mgły zniknęły nagle około roku 1500. Co takiego się stało, dlaczego zniknęły, ale przede wszystkim- dlaczego tak nagle wróciły- na te pytania nie udało im się odnaleźć odpowiedzi.
W głowie trójki uczniów trwała walka myśli, bijatyka której żadna z nich nie wygrywała.
-Niedługo będzie północ-wyszeptała Hermiona, spoglądając na księżyc i ułożenie gwiazd.
-Jeśli uda nam się wrócić, przyłożę się do nauki astronomii- mruknął Draco, czym wywołał na twarzy Granger lekki uśmiech.
-Czyli nie ryzykujemy?- spytał Harry- Nie próbujemy wydrapać na wrotach Hogwartu napisu „pomocy”- dodał, wracając myślami do jednej z ich propozycji, kiedy omawiali sposoby skontaktowania się z ludźmi z ich czasów.
-Brakuje Ci ryzyka, Potter?- spytał Malfoy, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu.
-Ustaliliśmy coś, Harry- wtrąciła Gryfonka, nie chcąc dopuścić do kłótni między chłopakami- Wracamy do domu. Już niedługo tam będziemy. Żadnego ryzykowania, że ktoś nas tu nakryje. Żadnego rozmyślania o pozostaniu tutaj, koniec z tym! Wracamy do domu. Do domu, Harry.
-Nie wiesz, czy uda nam się wrócić, Miona.
-Wrócimy, Harry! Kto, jeśli nie my? Przecież to my rozwiązaliśmy zagadkę Kamienia Filozoficznego, to Tobie udało się powstrzymać Sam-Wiesz-Kogo. Na drugim roku to właśnie Ty uratowałeś Ginny i pokonałeś bazyliszka w Komnacie Tajemnic, na trzecim..- zawahała się, spoglądając na Malfoy’a- Dobrze wiesz, co stało się wtedy. Czwarty rok? Czara Ognia, Turniej Trójmagiczny, ponowne starcie z Sam-Wiesz-Kim, piąty rok, Departament Tajemnic i..
-Tak wiem. Dokładnie pamiętam, co wydarzyło się w Departamencie Tajemnic- wtrącił, głosem przesączonym bólem i goryczą.
-Przepraszam Harry- powiedziała dziewczyna, ale w jej głosie pozostała słyszalna zaciętość i zdecydowanie- Jednak sam musisz przyznać, że to czego udało Ci się dokonać przewyższa dokonania innych czarodziei. I jeśli komuś ma się coś udać, to będziesz to Ty, Złoty Chłopcze.
Słysząc jej ostatnie słowa chłopak uśmiechnął się lekko, a później ją przytulił.
Draco, siedzący w pewnym oddaleniu od nich, odwrócił wzrok.
Ciężko mu było pogodzić się z tym, o czym właśnie w tamtej chwili pomyślał- a mianowicie tym, że chciałby mieć kogoś, do którego mógłby się przytulić. Od tak, bez słów.


 Kilka godzin wcześniej, w innym świecie…


-Szukasz tu czegoś, Wiewiórko?- spytała Pansy Parkinson, która zastała Ginny przed wejściem do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
Za Parkinson stało trzech Ślizgonów, z czego dwóch z nich- Crabbe i Goyle- spoglądało na swoją koleżankę z domu zaciekawieni, co może zrobić swojemu, bądź co bądź, wrogowi. Trzeci towarzysz Ślizgonki, Blaise Zabini, nie zwracając uwagi na swoich kolegów, z widocznym zainteresowaniem wpatrywał się w Gryfonkę.
-Zabini, profesor McGonagall Cię wzywa do siebie- powiedziała, zwracając się do czarnoskórego chłopaka, ignorując kompletnie stojącą przed nią dziewczynę.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i odeszła, nie oglądając się za siebie. Blaise wzruszył jeszcze tylko ramionami i ruszył za nią.
Gryfonka słysząc, że idzie za nią, przyspieszyła kroku, a następnie skręciła nagle, wchodząc do opuszczonej, ale przestronnej i dobrze oświetlonej sali.
Gdy chłopak wszedł tam za nią, od razu poczuł, że jego różdżka wylatuje mu z kieszeni, a już chwilę później wbija mu się w gardło, trzymana przez drżącą rękę rudowłosej dziewczyny.
-Myślałeś, że możesz się mną bawić, Zabini?- spytała cicho, nie chcąc by chłopak usłyszał jej drżący głos.
Bała się, ale postanowiła dokończyć to, co zaczęła.
-Myślałeś, że będę bezczynnie czekać, aż w końcu mnie zabijesz?- chłopak czuł, jak różdżka dziewczyny coraz boleśniej wbija mu się w gardło, a jednocześnie zdążył zauważyć, jak jej oczy wypełniają się łzami.
-Nie wiem, o czym mówisz- wychrypiał.
-Co takiego mi robiłeś? To był Imperius, tak?
-Zabierz tą różdżkę- powiedział ledwo dosłyszalnie i zaniósł się kaszlem.
-I jak się z tym czujesz? Jak czujesz się ze świadomością, że Twoje życie zależy tylko ode mnie?- powiedziała równie cicho, jak on. Dłoń, którą zaciskała na różdżce drgała jej coraz bardziej, ale nie cofnęła ręki.
-Nic mi nie zrobisz-odpowiedział jej, a na jego twarz wpłynął ironiczny uśmieszek.
-Nie wiesz, co jestem w stanie zrobić, nic o mnie nie wiesz- odparła na to, mocniej przyciskając mu różdżkę do gardła, co sprawiło, że chłopak nie mógł się już odzywać.
Chwilę później Ginny upadła na ziemię, a jej różdżka potoczyła się pod ścianę. Blaise odchrząknął kilka razy, głośno przełknął ślinę, a następnie, wyprzedzając zdumioną dziewczynę, sięgnął po jej różdżkę.
-Oj Weasley, jeszcze wiele musisz się nauczyć- powiedział, spoglądając na nią z góry- Accio, różdżka Weasley!
Sekundę później stał nad nią, trzymając w dłoniach dwie różdżki.
-Czyżby role się odwróciły?- spytał z diabelskim uśmiechem, wpatrując się w przerażoną twarz małej Gryfonki.
Dziewczyna wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, a następnie przymknęła oczy.
-Co chcesz mi zrobić?- spytała go cichym, płaczliwym głosem.
Gdy nie usłyszała odpowiedzi podniosła powieki, a wtedy zauważyłam wyciągniętą w jej stronę rękę chłopaka.
-Chcę, żebyś ze mną porozmawiała- odparł poważnym tonem, a gdy dziewczyna przyjęła jego dłoń, pomógł jej wstać.
Gdy już stała na nogach, nadal lekko drżących, spojrzała mu wyzywająco w oczy.
-Nie wiem, o czym chcesz ze mną rozmawiać- powiedziała, po czym spuściła wzrok, nie mogąc wytrzymać kontaktu wzrokowego z tym właśnie chłopakiem.
-Chcę odpowiedzieć na Twoje pytania. Chociaż nie mogę. Chcę, byś mnie zrozumiała, choć wiem, że nie zrozumiesz. Chciałbym, żebyś mu uwierzyła.. Zaufała.
-Zaufać Tobie? Dlaczego miałabym Ci zaufać?- spytała go, celując w niego oskarżycielsko palcem.
Nie odpowiedział.
-Tak myślałam- powiedziała, po czym odwróciła się i wyszła z sali, pozostawiając chłopaka samego.
Idąc ciemnym korytarzem zaciskała pięści, jednocześnie przeklinając się w myślach za to, że nic nie udało jej się wyjaśnić.
Nie wiedziała, że Blaise w tej chwili robił dokładnie to samo.


 Kilka godzin później, kilkadziesiąt lat wcześniej…


-Wiem, że to nie nasz pierwszy raz…
-Zabrzmiało dwuznacznie, Potter- powiedział Draco, jednak jego mina świadczyła o tym, że w tej chwili nie jest skory do żartów.
-Nie pierwszy raz będziemy podróżować tymi Mgłami- poprawił się Harry, jakby niezrażony wtrąceniem Malfoy’a- Ale cholernie się boję.
-Damy radę, Harry- powiedziała szeptem Hermiona ściskając mocno jego dłoń.
-Kto, jak nie my?- spytał Wybraniec, wywołując na twarzy przyjaciółki uśmiech.
-Mam ochotę stąd zwiać, więc zróbmy to szybko, zanim moje myśli przerodzą się w czyny- odezwał się Malfoy, a jego współtowarzysze pokiwali głowami.
-Teraz albo nigdy- szepnęła w pewnym momencie Gryfonka i cała trójką, trzymając się za ręce, wyszła naprzeciw Czarnym Mgłom, które po chwili ich pochłonęły.





niedziela, 29 września 2013

Zakazana miłość XIII

Witam, witam (: Jak Wam minął pierwszy miesiąc roku szkolnego? Mam nadzieję, że jeszcze żyjecie :p 
Co do rozdziału, to nadal wszystko jest trochę zagmatwane- przynajmniej moim zdaniem. Dopóki jednak nasi bohaterowi nie wrócą z "innego" świat będzie to tak wyglądało. Chcę po prostu pokazać zarówno to, co spotyka ich, jak i ich bliskich, którzy pozostali we właściwych czasach. 
Zapraszam do czytania (:


~*~




Czas płynie.
Wszystko przemija, a nam nie pozostaje nic innego jak przyjąć to do wiadomości. Wraz z przemijaniem przychodzi śmierć.
Czasem przybywa do ludzi świadomych, pogodzonych z losem i tym, że muszą odejść. Istnieje jednak śmierć, która przychodzi znienacka.
Nie zważając na nic, zabiera z sobą ludzi, którzy mieli przed sobą całe życie, a my nie jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić.
Czasem jednak od śmierci gorsza jest niepewność. Okres, w którym nie wiemy, czy osoba dla nas najważniejsza zniknęła z własnej woli, czy też przydarzyło się jej coś strasznego. Myśli o tym, co mogliśmy zrobić, by ochronić osobę, która jest dla nas ważna, nie ustają.
Jean Granger wpatrywała się tępo w list, który tego dnia otrzymała do samego Ministra Magii. Wciąż w głowie powtarzała słowa użyte w tymże liście: „życie toczy się dalej” i „niekiedy wydaje się nam, że nastąpił koniec świata, okazuje się jednak, że to dopiero jego początek”.
Obok koperty z logo Ministerstwa leżała druga, jeszcze nie otwarta, której nadawcą był Albus Dumbledore. Po dłuższej chwili trwania w kompletnym bezruchu, kobieta sięgnęła po kopertę, na której widniała hogwardzka pieczęć.
Z lekkim niepokojem wyciągnęła list, gdyż bała się, co dyrektor ma jej do przekazania. Strach o córkę ściskał jej gardło, a świadomość, że być może nigdy jej nie zobaczy, paraliżowała.
Myśli o Hermionie nie dawały jej spokoju. W dłoniach ściskała list, ale nie odważyła się do niego zajrzeć. Wciąż do jej głowy napływały wspomnienia wspólnych dni spędzonych z Hermioną. Nie mogła sobie z nimi poradzić.
Bo najtrudniejsze ze wszystkich jest pozwolić odejść komuś, kogo się kocha.


 -Już spokojnie, Hermiono, wszystko będzie dobrze- mówił uspokajająco Harry, choć niepewny, czy dziewczyna w ogóle go słyszy.
-Widziałeś, co to było, Malfoy?
-Na początku myślałem, że to centaury, ale gdy rozwinęły te swoje wielkie skrzydła- Draco przymknął oczy i potrząsnął głową, próbując wymazać z pamięci dręczące go obrazy- Nie zdążyłem nic zrobić, stałem za daleko, ten stwór nagle machnął skrzydłami, a sekundę później wbił w nią pazury…- na te słowa Chłopiec, Który Przeżył pokiwał głową, powstrzymując łzy.
Przy pomocy Dracona udało mu się powstrzymać krwawienie u Hermiony. Opatrzyli i w miarę możliwości uleczyli jej rany- zrobili dla niej tyle, ile potrafili.
Dziwne stwory, które na nią napadły, uciekły zaraz po ataku.
Potrzebowali pomocy, ale nie chcieli szukać jej u nikogo z tego świata. Jednak bez fachowej pomocy, nie mogli przewidzieć, co stanie się z Hermioną.
Impas. Tak określił to Malfoy, który w tym samym momencie próbował rozpalić ognisko.
Żaden z nich nie myślał wtedy o nienawiści i podziale wedle krwi.
Bo zdarzają się w życiu sytuacje, w których trzeba się zjednoczyć, pomimo różnic.



Mała piłeczka raz po raz lądowała w dłoni chłopaka. Po chwili odbijania, odrzucił on piłeczkę i położył się na łóżku, ręce zakładając na kark. Dookoła niego wszystko wyglądało tak, jak zawsze.
Dwa duże łóżka stały obok siebie, przedzielone małą szafką nocną, na której zawsze można było zauważyć butelkę Ognistą Whisky i Czekoladowe Żaby- ulubione słodycze Blaise’a. Naprzeciw łóżek stały dwa biurka i dwie komody. Biurko Dracona zawsze wyglądało nienagannie, w przeciwieństwie do biurka Zabiniego.
Pod łóżkami chłopaków znajdowały się miotły. Drzwi, które znajdowały się po lewej stronie od wejścia, prowadziły do łazienki.
W dormitorium panował haos, ubrania leżały porozrzucane na łóżku i krzesłach stojących przy biurku.
Wszystko było tak, jak zawsze.
Mimo to pustka była wszechobecna.
Blaise podniósł się do pozycji siedzącej i zmierzwił dłonią włosy.
Wzrok przeniósł na łóżko, które należało do jego przyjaciela. Jego ciałem wstrząsnął szloch. Siła i hart ducha gdzieś wyparowały.
Był tylko zwykłym dzieckiem, a płacz stał się cichym wołaniem o pomoc, którego nikt nie słyszał.


-Jak myślisz, nic jej nie będzie?- spytał cicho Draco, spoglądając na bladą twarz Hermiony. Siedzieli właśnie przy małym, ale dającym dużo ciepła ogniu, który rozpalił Malfoy. Niebo zaczęło się już rozjaśniać, zwiastując nowy dzień.
-Mam nadzieję – odpowiedział mu Harry; w przeciwieństwie do Dracona nie mógł patrzeć na twarz swojej przyjaciółki, więc odwrócił wzrok.
-Potter?- zaczął ponownie Malfoy, a Harry uniósł brwi- Wydaje mi się…- kontynuował niechętnie i jakby z oporami- Że moglibyśmy spróbować porozumieć się z osobami z naszych czasów.
-Ale…jak? I dlaczego wcześniej nie mówiłeś?- pytał rozentuzjazmowany Potter; do jego serca ponownie zaczęła napływać nadzieja.
-Gdy byliśmy jeszcze w tamtych czasach…- zaczął Ślizgon, wciąż wpatrując się w twarz Hermiony- Chciałem pozostawić po sobie jakiś ślad.
Na te słowa Gryfon prychnął cicho, co Malfoy jednak zignorował
-Nie przywiązywałem do tego zbyt wielkiej wagi, ale gdy tu wylądowaliśmy poczułem, że powinienem iść to sprawdzić…
-Kobieca intuicja?- przerwał mu Harry.
-Tak mi przykro Potter, ale Twoje żarty robią się coraz mniej zabawne…- odparł mu chłopak z chytrym uśmiechem na twarzy.
-Gdy dotarłem w tamto miejsce, okazało się, że napisać wciąż tam był! –dodał, już poważniejszym tonem- Drzewo, na którym go wykonałem, poddało się upływowi czasu, urosło, wyglądało po prostu inaczej. Napis wyglądał tak, jakby zrobiony był tego samego dnia, rozumiesz coś z tego?
Potter nie odpowiedział, ale- tak ja Draco- skierował swój wzrok na Hermionę.
Bez niej ciężko im było dojść do jakichkolwiek wniosków.
Na ich drodze pojawiły się nowe pytania, ale odpowiedzi nie przybywało.
-Nie wiem, jak Ty- zaczął nagle Malfoy- Ale ja jestem strasznie zmęczony.
-Zmęczony? Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale musimy zastanowić się nad tym, co robić..- zaczął Harry, próbując uspokoić swój wybuchowy charakter. Mimo, że zdawać by się mogło, że polubił towarzystwo Malfoy’a, w jednym, krótkim momencie Ślizgon potrafił zniszczyć całą sympatię, którą został obdarzony.
-W takim stanie i tak nic nie wymyślę- odpyskował mu Draco, układając się na tyle wygodnie, na ile pozwalało mu podłoże.
-Nie mamy czasu na spanie, idioto!- warknął Gryfon, wyrywając spod głowy Draco jego bluzę, którą Ślizgon użył jako prowizorycznej poduszki.
-Potter!- ryknął wściekły Draco, zrywając się z ziemi. Wymierzył w Chłopca, Który Przeżył różdżką, a na twarz przybrał minę, której nie powstydziłby się sam Voldemort- Nigdy więcej tak nie rób, jasne?- wysyczał mu w twarz.
Harry, zaskoczony, dopiero po chwili odsunął się od chłopaka, a następnie zmierzwił dłonią włosy.
-Rób, co chcesz, ja będę czuwał- powiedział do niego cicho.
Wyciągnął swoją różdżkę, a następnie usiadł przy Hermionie, wpatrując się w jej spokojną twarz, pogrążoną jakby we śnie.
Nie potrafił poradzić sobie z emocjami i strachem o przyjaciółkę. Nie wiedzieli, co jej jest, przez co nie umieli jej pomóc.
Cierpiał i bał się o to, co z nią będzie.
Wyrzuty sumienia go przetłaczały- wciąż powtarzał sobie, że gdyby tylko nie pokłócił się z przyjaciółką, nie oddaliłaby się od miejsca, w którym się wcześniej znajdowali, i nic by się jej nie stało.
To moja wina. Moja.
Kilka słów, które potrafią przytłoczyć i w niewytłumaczalny sposób sprawić, że wydaje się nam, jakby w naszym sercu zagnieździł się niewidoczny, ale wyczuwalny kamień.
Nikt nie lubi być obarczany winą, ale często robimy to sami. Wmawiamy sobie, że mogliśmy zapobiec temu, co się wydarzyło, zapominając o tym, że czasu nie można cofnąć.
Potter ścisnął lekko dłoń swojej przyjaciółki, drugą wciąż zaciskając na różdżce.
Draco przyglądał się im z pewnej odległości, czując że właśnie stracił sojusznika i ponownie stanął na wojennej ścieżce z osobą, na której obecność był skazany.
Oganiała go samotność i bezsilność, gdy patrzył na pogrążoną jakby w śnie twarz Hermiony.
Czas kontynuował swój bieg, pozostawiając im coraz mniej chwil na podjęcie decyzji.


Iść, czy nie iść? Pytać, próbować zrozumieć, czy od razu zaatakować? Pozwolić na wyjaśnienia, czy od razu zarzucić kłamstwo?
Takie pytania gromadziły się w głowie Ginny Weasley, która przemierzała korytarze Hogwartu. Wracała właśnie z boiska od Quidditcha, gdzie- próbując zapomnieć o wszystkich problemach- ćwiczyła razem ze swoim bratem.
Ron, jak to on, nie mógł przegapić kolacji, która właśnie się rozpoczęła, więc od razu po tym małym treningu, udał się do Wielkiej Sali.
Ruda Gryfonka, wymigując się zmęczeniem, sama udała się w stronę Pokoju Wspólnego.
Prawą dłoń trzymała w kieszeni, zaciśniętą na różdżce. W ostatnich dniach stała się nieco nerwowa; zwykły świst powietrza, lub dziwny cień powodowały, że po plecach przebiegały jej ciarki, serce przyspieszało swój bieg, a usta szykowały się do rzucenia zaklęcia.
Zastanawiał się nad tym, jak powinna poradzić sobie ze sprawą Zabiniego.
Czuła się wściekła i osaczona. Znajdowała się w zamku, który do niedawna był jej domem. Aktualnie stał się miejscem, które kojarzyło jej się jedynie ze strachem, niepewnością i bezradnością.
Nie to było jednak najgorsza.
Gryfonka bowiem czuła się oszukana.
Wydawało jej się, że nie jest naiwna, a dorastanie wśród starszych zahartowało ją i uczyniło silniejszą. Myślała, że o chłopakach i ich sztuczkach wiedziała na tyle dużo, by nie dać się nabrać.
Zawsze pewna siebie i swoich racji dziewczyna, w ciągu kilku dni przeistoczyła się w niespokojną i przestraszoną dziewczynkę.
Nie pomagał jej fakt, że nie powiedziała nikomu o swoich podejrzeniach.
Jednak taka już była. Chciała radzić sobie sama, nie narzucać się nikomu i również spróbować udowodnić innymi, że nie jest „tylko” dodatkiem do Wybrańca i jego przyjaciół, ale że sama też potrafi radzić sobie z trudnymi sprawami.
Cechowały ją upór, zawziętość i  silna wola i to właśnie głownie te cechy sprawiły, że nagle skręciła i zamiast udać się do swojego ciepłego łóżka w dormitorium, zaczęła kierować się w zupełnie odwrotną stronę- do lochów, by niedaleko Pokoju Wspólnego Ślizgonów zaczekać na Zabiniego, przez którego ostatnio nie mogła w nocy spać.


-Malfoy- powiedział cicho, ale stanowczo Potter, chcąc wybudzić chłopaka z drzemki. 
Żadnej reakcji.
-Malfoy.
Nadal nic.
-Aguamenti- wypowiedział zaklęcie Gryfon, kierując różdżkę na śpiącego Malfoy’a.
-Co Ty wyprawiasz!?- krzyk Ślizgona podniósł się echem po lesie sprawiając, że drzemiące na drzewach sowy, poderwały się do lotu.
-To Ty wydzierasz się jak opętany, Malfoy- warknął Potter, wciąż celując różdżką w chłopaka.
-Ale to Ty nagle, bez przyczyny, oblewasz mnie lodowatą wodą- odburknął mu Draco, rzucając na siebie zaklęcie, dzięki któremu po ataku Pottera nie było ani śladu.
Potter nie odpowiedział na jego oskarżenia, a jedynie wskazał mu ręką coś, czego tamten wcześniej nie zauważył.
-Ale..Ale jak?- wydukał blondwłosy chłopak, patrząc na to, co wskazywał mu Potter.
-Martwiłeś się, Malfoy?- spytała Hermiona, uśmiechając się złośliwie do Dracona, zszokowanego tym, że się obudziła.
-Zaraz wszystko Ci wytłumaczę- powiedział ze szczerym uśmiechem Potter, ściskając lekko ramię Ślizgona, chcąc nadać mu otuchy.





piątek, 20 września 2013

Zakazana miłość XII

„To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku!”



 Bywają dni, podczas których człowiek ma ochotę schować się w miejscu, w którym nikt go nie znajdzie. Dni, w których najchętniej zapadlibyśmy się pod ziemię, bez możliwości powrotu.
Nic nie jest wtedy w stanie przywrócić na naszą twarz uśmiechu.
Oczy już nie iskrzą.
Policzki się nie rumienią.
Ciało zamiera, choć przecież nie umieramy.
Jest tak, jakby umarła część naszej duszy.
Narcyza Malfoy słuchała podniosłych słów Ministra Magii, szlochów McGonagall, Molly i Artura Weasley’ów i rodziców Granger.
Siedziała obok męża, wpatrując się w jeden punkt na ścianie, próbując odepchnąć od siebie wszystkie myśli i emocje.
Nie mogła uwierzyć w to, co mówił do nich ten mężczyzna.
Dzieci nie było zaledwie dwa tygodnie, a Minister próbował wmówić zebranym tu ludziom, że ich dzieci, ich małe pociechy! Już się nie odnajdą. Proponował im wystawienie tablic upamiętniających Gryfonów i Ślizgona. Tym samym próbował położyć kres ich nadziei; mówił, że dalsze zamartwianie się i próba poszukiwań jest bezcelowa, bo prawdopodobieństwo, że przetrwali tyle czasu w Zakazanym Lesie, bez jedzenia ani podstawowych środków potrzebnych do przeżycia jest znikome.
-Musimy już iść- usłyszała nad sobą cichy głos Severus’a. Po chwili pomógł jej się podnieść, łapiąc ją pod łokieć z jednej strony; z drugiej pomocną dłoń podał jej mąż.
Gdy wychodzili z gabinetu Ministra, zerknęła kątem oka na rodziców panny Granger.
W tamtym momencie nie myślała o tym, że należą do innego świata, że mają „brudną krew”. Byli takimi samymi rodzicami jak ona, czy Lucjusz, a może i lepszymi.
Podczas przemowy Ministra matka Hermiony szlochała cicho wtulając się w męża, a i on uronił kilka łez.
Gdy jednak mężczyzna skończył swoją przemowę, oboje otarli łzy, a kobieta stanowczym głosem powiedziała, że nie zgadza się na uznanie córki za zmarłą, bo jest pewna, że nic jej nie jest, a jej powrót do domu, to tylko kwestia czasu.
Narcyza była w tamtym momencie pełna podziwu dla tej kobiety.
Jej zamarłe na chwile serce, ponownie zaczęło bić.
Na przekór wszystkim i wszystkiemu.
Nadzieja nie ma końca. Choć rwie się bez przerwy.



Zmęczony chłopak przetarł dłonią oczy. Miejsce za zbroją, które wybrał sobie na punkt obserwacyjny dawało mu pewność, że nikt go nie zauważy, ale było tam ciasno i już zaczął odczuwać, jak drętwieją mu nogi. Mimo to, nie poruszył się nawet o milimetr.
W pewnej chwili zauważył, że drzwi, które znajdowały się prawie na wprost jego kryjówki, otwierają się. Dwie pochodnie usytuowane po dwóch stronach drzwi dawały akurat tyle światła, by Blaise dokładnie widział osobę, które przez nie wychodziła.
Rudowłosa postać przystanęła na chwilę, lekko oślepiona światłem. Rozejrzała się dookoła, a następnie ruszyła w stronę wyjścia. Gdy zniknęła mu z oczu, Zabini wyszedł ze swojej kryjówki.
Kilka minut później szedł już korytarzem, wśród tłumów uczniów, starając się nie myśleć o tym, co musiał zrobić i jakie będą konsekwencje jego czynu.
Dłoń, którą trzymał w kieszeni, miał zaciśniętą na małej fiolce, w której znajdowało się kilka włosów Ginny Weasley.
Ta historia dopiero się rozpoczęła.



-Theo, w ten sposób mu nie pomożemy.
-Ty nic nie rozumiesz, Pansy!- odburknął jej chłopak, gwałtownie się odwracając- Nie wiem, czemu Blaise tak bardzo chce utrzymać tą Gryfonkę przy życiu, ale ani jemu, ani nam nie przysporzy to niczego dobrego. Dobrze wiesz, że Czarny Pan w końcu zorientuje się, że nie wszystko idzie zgodnie z planem. Już wystarczająco wściekł się, gdy zniknął Draco. Jeśli i Blaise nie wykona swojego zadania, wszystko spadnie na nas!- mówił wzburzony chłopak, coraz bardziej podnosząc głos.
-Dlatego właśnie musimy mu pomóc!- odparła Parkinson, podnosząc się ze swojego miejsca- Też nie rozumiem, dlaczego bawi się z tą małą w kotka i myszkę, zamiast ją zabić, tak jak kazał mu Czarny Pan, ale w tym szaleństwie może być metoda.
-Musimy z nim porozmawiać. Jak najszybciej- zadecydował Nott i szybkim krokiem ruszył do drzwi.
Pansy, chcąc nie chcąc, musiała ruszyć za chłopakiem. Idąc kilka kroków za nim, rozmyślała o misji Diabła, o nagłym zniknięciu Dracona i o tym, czy ma ono coś wspólnego z misją, z którą sobie nie radził, czy też naprawdę stało mu się coś poważnego.
Przytłaczały ją niepewność i bezradność.
Oddałaby wiele, by wrócił, bo zależało jej na nim.
Mimo, że on nigdy do końca nie docenił jej ani tego, co dla niego robiła ona zawsze stała obok, gotowa spełniać zachcianki chłopaka.
Taka już była. Przez większość osób uważana za głupiutką osóbkę, lekkoducha, osobę, której do szczęścia wystarczy bogaty, przystojny chłopak i puderniczka w dłoni.
Czasem nawet ona sama tak o sobie myślała.
Prawda była jednak inna.
Pansy była małą, zagubioną w świecie dorosłych dziewczynką, na siłę poszukującą akceptacji. Do szaleństwa zakochaną dziewczyną, w chłopaku, który nie kochał nikogo poza samym sobą.
-Uważaj jak łazisz- usłyszała nagle nad sobą dziewczyna, a gdy uniosła wzrok dostrzegła wpatrzone w nią duże oczy, które ciskały w jej stronę pioruny.
-Przepraszam..- wymamrotała potulnie i ruszyła dalej, by dogonić Nott’a.
Bystre oczy rudowłosego Gryfona wpatrywały się w dziewczynę, dopóki ta nie zniknęła za zakrętem.
Przepraszająca Ślizgonka? Tego się Ron Weasley nie spodziewał.



Gdy Harry’emu udało się wreszcie odnaleźć swoich towarzyszy, niebo upstrzone było tysiącami gwiazd. Na początku ani Draco, ani Hermiona nie zauważyli Potter’a; Ślizgon prawie zasypiał z głową opartą o pień drzew, a Gryfonka siedząca na dużym kamieniu pogrążona była w lekturze.
-Coś nam się nie udają nasze ostatnie wspólne podróże, prawda?- spytał Chłopiec, Który Przeżył, by zwrócić na siebie ich uwagę.
-Harry!- krzyknęła Granger, a chwilę później jedynym, co Gryfon widział była burza brązowych loków.
-Wybaczysz mi że nie rzucę Ci się na szyję, Pottuś?- spytał Draco, gdy dziewczyna się od niego oderwała.
-Będzie ciężko, ale nie mógłbym Ci nie wybaczyć, Dracusiu- odpowiedział mu Harry, szczerzą zęby w takim uśmiechu, jakby rozbolał go ząb.
-Jesteście niereformowalni- westchnęła dziewczyna, wracając na swoje wcześniejsze miejsce. Na jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech.
Ponownie byli razem, odzyskała przyjaciela, co więcej: gdy patrzyła na stojących naprzeciw siebie chłopców, wydawało jej się, że między nimi może wreszcie zapanować zgoda.
Nie wiedziała jednak, jak bardzo się myli.



Siedząca na Wieży Astronomicznej Ginny wzdrygnęła się lekko, gdy poczuła na swojej skórze chłodny wiatr. Siedziała w tym miejscu od pory obiadowej, a teraz na niebie było już widać gwiazdy.
Długo rozmyślała nad tym, czy powinna powiadomić kogoś o swoich przypuszczeniach.
Zdecydowała jednak, że nie może zawracać nikomu głowy swoimi domysłami, zwłaszcza że wszyscy wciąż przeżywają to, co przydarzyło się Hermionie, Harry’emu i Malfoy’owi.
Hermiona. Ona wiedziałaby, co zrobić. Jednak jej nie było, a Ginny musiała radzić sobie sama.
Nie mogła zrozumieć postępowania tego chłopaka.
Wydawał jej się taki inny. Myślała, że chce jej pomóc i że ją lubi.
Okazało się jednak, że był zwykłym, kłamliwym Ślizgonem, do tego bardzo niebezpieczny.
Nie wiedziała, co takiego zrobiła i dlaczego on jej to robi.
Czuła się rozbita i sfrustrowana faktem, że nie ma pojęcia, co takiego działo się z nią podczas tych momentów, w których była pod wpływem Ślizgona. Złość i bezsilność próbowała wyrzucić z siebie wraz z łzami, ale nie bardzo jej się to udawało.
Kolejny raz zawiodła się na kimś, na kim jej zależało. Jednak Ślizgon zawsze pozostanie Ślizgonem.
Są ludzie, których uprzejmość gorsza jest od bezczelności.



-Jak to, chciałbyś tu zostać?- warknęła na swojego przyjaciela panna Granger, usiłując zrozumieć to, co właśnie powiedział.
-Nie rozumiesz tego Hermiono, i wybacz mi, ale choćbyś się starała,  nie zrozumiesz! Mam jedną, jedyną okazję poznać swoich rodziców, i nie mam zamiaru z niej nie skorzystać!- mówić to, patrzył raz na dziewczynę, raz na Ślizgona, wyzywającym wzrokiem.
-Wydaje mi się, że to Ty nic nie rozumiesz, Harry!- powiedziała, wskazując na niego oskarżycielsko palcem- Im dłużej tu pozostaniemy, tym trudniej będzie nam wrócić do domu. Według wskazówek, które dostaliśmy od Założycieli, wydedukowałam, że Mgły pozwolą nam ponownie przenieść się w czasie jutro. Jutro, rozumiesz? Nie zostaniemy tu ani dnia dłużej.
-Dlaczego jesteś taką egoistką, Granger? Dlaczego!?- wykrzyknął jej Chłopiec, Który Przeżył, ale natychmiast pożałował swoich słów.
-Egoistką?- powtórzyła dziewczyna, w jej oczach zaczęły zbierać się łzy- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli nie wrócimy, to już nigdy nie będę miała możliwości zobaczenia swoich rodziców? Pomyślałeś o tym? Pomyślałeś o tym, co w naszych czasach przeżywają moi rodzice, rodzice Malfoy’a, państwo Weasley, Ron, Ginny? Zastanowiłeś się przez chwilę nad tym, co oni mogą czuć? To nie jest Twój świat, nasz świat. To miejsce jest obce i nigdy nie stanie się dla nas domem, bo tak naprawdę nigdy nie powinno nas tu być- po tych słowach ominęła chłopaka i ruszyła wijącą się ścieżką.
-Głupia Granger- warknął Malfoy i szybko zbierając z ziemi swoją bluzę i różdżkę udał się za Gryfonką.
Potter, wciąż poruszony słowami dziewczyny, ale równocześnie ciągle przekonany do swojego pomysłu postanowił ruszyć za nimi.
Nim wykonał pierwszy krok po lesie rozszedł się przerażający kobiecy krzyk. Krzyk Hermiony.






poniedziałek, 2 września 2013

Zakazana miłość XI

Przepraszam za małe opóźnienie. Rozdział krótki, ale mam nadzieję, że to, co się w nim wydarzy, zrekompensuje Wam jego długość.
Zapraszam serdecznie (:

                                                                   ~*~

„Rozum może nam wskazać, czego trzeba unikać, ale tylko serce mówi nam, co trzeba czynić.”



-Malfoy?- szepnęła Hermiona, podchodząc do chłopaka.
Spojrzał na nią pytająco, odwracając swój wzrok od drzewa.
Patrzyła na niego, a jej wzrok pokazywał, że jest poruszona.
-Musisz coś zobaczyć- gdy to powiedziała, ku jego zaskoczeniu, chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Ich buty zapadały się w miękkiej ziemi. Szli, starając się nie wpaść w ogromne kałuże; byli jednak zadowoleni z faktu, że deszcze przestał padać, a burza jakby się oddaliła.
Gdy stanęli za ogromnym, sękatym drzewem, dziewczyna wskazała mu coś dłonią.
Wychylił się ostrożnie, a to, co zobaczył sprawiło, że zaraz się cofnął.
Po krótkim spojrzeniu na dziewczynę, ponownie wyjrzał zza drzewa.
Zdumienie i niepewność ogarniały go oraz bardziej. Nigdy nie spodziewał się takiego widoku. Nie mógł jednak oderwać wzroku od dwójki uczniów, na oko w jego wieku, stojących na środku błoni i obejmujących się. W pewnym momencie mężczyzna odgarnął czule z twarzy kobiety włosy, które zgarnął tam wiatr, a ona zaśmiała się wdzięcznie.
Dla Dracona było to za dużo, dlatego odwrócił się i oparł o drzewo, przy którym stali.
Narcyza i Lucjusz nadal stali, zakochani, zapatrzeni tylko w siebie.
Hermiona również odwróciła od nich wzrok i spojrzała na ich syna.
Stał, oparty o drzewo, z pochyloną głową, przyciskając dłoń do oczu.
-Draco…- zaczęła cicho, ale chłopak od razu jej przerwał.
-Nigdy nie widziałem, by mój ojciec okazywał mamie czułość. Nigdy nie widziałem, by komukolwiek ją okazywał! Matka z roku na rok coraz bardziej upodabnia się do niego. Oboje wyrobili sobie maski, których nigdy nie zdejmują. Zawsze słyszałem, że ich małżeństwo zostało zaaranżowane przez ich rodziny, że było z przymusu. Nigdy nie sądziłem, że oni mogli być tak szczęśliwi.
-Oni na pewno bardzo Cię kochają- zaczęła ponownie Gryfonka, ale wystarczyło jej pełne złości, ale i bólu spojrzenie Malfoy’a, by zamilkła.
Chwilę później chłopak podszedł bliżej i wykonał taki sam gest z odgarnianiem jej włosów, jak Lucjusz. Hermiona rozchyliła wtedy usta, zaskoczona i zawstydzona zachowaniem chłopaka, a wtedy On zrobił coś, czego nigdy by się nie spodziewała.
Zbliżył swoją twarz do jej twarzy, a ona poczuła na ustach jego oddech.
Mimo, że w jej głowie myśli aż huczały, i ciągle coś nakazywało jej się odsunąć, ona stała jak sparaliżowana.
A potem chłopak musnął jej usta swoimi.
Żadne z nich nie przewidziało reakcji swoich ciał. 
On objął ją w talii, a ona wsunęła swoje delikatne dłonie w jego włosy.
Wbrew pozorom jednak nie był to pocałunek romantyczny, pełen miłości.
Każde z nich próbowało poprzez ten pocałunek wyładować swoje emocje.
Mieszały się ze sobą ból, bezradność, tęsknota, brak zrozumienia, akceptacji. Zabrakło jednak tego, co powinno być najważniejsze.
Nie zwracali uwagi na nic, co działo się dookoła nich.
Był to jedyny moment, w którym Gryfonka i Ślizgon tak bardzo się do siebie zbliżyli.
W tamtej chwili obojgu wydawało się, że jeśli to przerwą, to stanie się coś złego.
Potrzebowali się nawzajem.
Dwa przeciwieństwa. Osoby z dwóch różnych światów, o zupełnie różnych poglądach. Ludzie, którzy się nienawidzili, zostali postawieni w sytuacji, w której zupełnie nie potrafili się odnaleźć.
Bo zakazany owoc smakuje najlepiej.
W końcu jednak byli zmuszeni się od siebie oderwać.
Draco natychmiast wytarł usta dłonią i odwrócił się od dziewczyny. Hermiona natomiast wciąż wpatrywała się w chłopaka, przygryzając lekko wargę.
Cisza, która między nimi trwała, potęgowała tylko i wciąż przypomniała o niedawnym pocałunku wrogów.
-Nigdy więcej tego nie rób- warknął Malfoy, z powrotem odwracając się do dziewczyny, a ta odsunęła się ze zbolałą miną, jakby chłopak dał jej w twarz.
-No pewnie! To ja Cię pocałowałam, a oprócz tego siłą zmusiłam Cię, byś oddawał ten  pocałunek!- wykrzyczała mu w twarz, a następnie cofnęła się, wiedząc, że jeśli się nie pohamuje, powie o wiele więcej, niż by chciała.
Draco wpatrywał się w nią, nie wiedząc, co zrobić. Uznał, że lepiej będzie, jeśli teraz zamilknie- nadal byli przecież zdani tylko na siebie.
Zauważył, że dziewczyna wykonała jakiś ruch, a chwilę później na niebie dostrzegł czerwone iskry; takie same, jakie wystrzelił w ich czasach, gdy po raz pierwszy zetknęli się z Czarnymi Mgłami.
Podszedł do niej i chwycił ją za rękę, odwracając dziewczynę w swoją stronę.
-Co Ty wyprawiasz?
-Nie mam zamiaru spędzić w Twoim towarzystwie więcej czasu, niż to konieczne. Zostajemy teraz tutaj. Jeśli Harry jest niedaleko, na pewno dostrzeże iskry, a wtedy nas odnajdzie. Będziemy mogli wtedy wrócić do naszych czasów i uwolnię się od Ciebie raz, na zawsze.


W sali, w której znajdowała się Ginny, było strasznie zimno. Dziewczyna podniosła obolałe ciało i rozejrzała się dookoła. Mimo, że wytężała wzrok, nie udało się jej za dużo zauważyć, bo brudne okna nie przepuszczały wiele światła. Otrzepała zakurzone ubranie i przeczesała włosy palcami, usiłując wypatrzyć coś więcej, niż ogromne pajęczyny i okna, przez które nic nie było widać.
Gdy nic nie wskórała, postanowiła ruszyć się z miejsca. Szła powoli, uważając, by się nie potknąć, z wyciągniętymi przed siebie rękami.
Gdy wyczuła dłonią przed sobą gładką powierzchnię ściany, zaczęła iść wzdłuż niej, próbując odnaleźć drzwi.
Szła spokojnie, oddychając głęboko, raz po raz kichając, bo każdy jej krok wprawiał w ruch drobinki kurzu z podłogi. Nie panikowała, w ogóle starała się nie rozmyślać o tym, co się stało i jak znalazła się w tym miejscu. Próbowała się tylko wydostać, o wszystkim postanowiła rozmyślać później. W duchu dziękowała za starszych braci, wśród których dorastanie ją zahartowało. 
W pewnej chwili pod dłonią poczuła drewnianą strukturę, a następnie udało jej się odnaleźć klamkę.
Nacisnęła ją, a ona, o dziwo, ustąpiła.


Czerwone iskry na ciemnogranatowym niebie jednoznacznie wskazały Harry’emu położenie jego współtowarzyszy.
Wpatrywał się przez dłuższą chwilę w punkt, w którym zauważył iskry, a następnie zaczął przedzierać się przez krzaki. Myśli o tym, że nie trafili do swoich czasów przestały zaprzątać mu głowę. Rozmyślał tylko o swoich rodzicach.
Po piętnastu latach życia bez nich, gdy przyzwyczaił się już do myśli, ze nigdy na własnej skórze nie przekona się, jacy są, dostał od lasu szansę ich poznania.
Zdając sobie sprawę z faktu, że jest to niebezpieczne, ze względu na ich położenie, wciąż zastanawiał się, co zrobić, by Hermiona i Draco zgodzili się zostać w tych czasach na dłużej.
Na dłużej, a może nawet na zawsze- wszystko, tylko po to, by móc żyć ze swoimi rodzicami. Nie myśląc o konsekwencjach, ani o niebezpieczeństwie.


-Zimno jest, szanowny Wybraniec mógłby się pospieszyć- mruczał cicho Draco, przechadzając się po małej polance, by choć trochę się rozgrzać.
Hermiona natomiast przeglądała rzeczy, które znalazła w małej torebce od Założycieli.
Nie odzywali się do siebie, a Gryfonka sprawiała wrażenie, jakby nie zauważała obecności chłopaka.
Bolała ją jej urażona, Gryfońska duma. Czuła się wykorzystana.
Najgorsze w jej mniemaniu był to, że nie przerwała tego pocałunku. Fakt, że oddawała go bardzo zachęcająco jeszcze bardziej ją dołował.
Denerwowała się również tym, że znowu nie wrócili do swoich czasów. Zbłądzili po drodze i wylądowali kilka lat przed swoim narodzeniem.
W jej głowie aż huczało od domysłów.
Dziewczyna chciała wrócić do swoich czasów, do przyjaciół i rodziny, ale wiedziała, że im więcej skoków wykonają, tym bardziej niebezpieczne staje się to dla nich i ich organizmów.
Pozostanie w tych czasach wiązałoby się jednak z poddaniem się, a na to nie mogła przystać.
Bo Gryfoni nigdy się nie poddają.


Mijający ją na korytarzu uczniowie patrzyli podejrzliwie, a niektórzy z politowaniem. Ginny zdawała sobie sprawę, że jej wygląd pozostawia wiele do życzenia, ale nie przejmowała się tym, co inni o niej pomyślą.
Gdy dotarła do portretu Grubej Damy, nagle doznała olśnienia.
-Czy widziała Pani, co się tu wczoraj wydarzyło?- spytała, a kobieta z obrazu spojrzała na nią z politowaniem.
-Wiem i widzę wszystko, co dzieje się w tej szkole, moja panno. Hasło?
-Czyli nie widziałaś…- mruknęła do siebie dziewczyna- I nic niecodziennego i dziwnego nie widziała Pani wczoraj?- dodała głośniej.
-Cóż…- zaczęła wolno Dama, teatralnie rozglądają c się na boki, a Ginny poczuła, że traci tylko czas i cierpliwość.
-Widziałam tu pewnego przystojnego Ślizgona, a to dziwne, bo oni bardzo rzadko się tu pojawiają. Wydawał się zdenerwowany, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił- dopowiedziała po chwili rzeczowo.
Ruda była zdziwiona tym, że Gruba Dama poszła jej na rękę, ale nie zamierzała jej jeszcze dziękować.
-I oczywiście Ty wiesz, kim on był, prawda?- spytała, ściszając lekko głos.
-Nie da się go nie znać- odpowiedziała, a Ginny poczuła, że coś jakby utknęło jej w gardle, co uniemożliwiało przełykanie.
-Ty też już wiesz…Tak, to był Blaise Zabini- dodała, a następnie, nie pytając o hasło, odsłoniła wejście do Pokoju Wspólnego Gryfonów.


 
 

wtorek, 27 sierpnia 2013

Miniaturka I- "Praw­dzi­wa miłość zaczy­na się tam, gdzie nicze­go już w za­mian nie oczekuje. "


„Każde głębsze uczucie prowadzi do cierpienia. Miłość bez cierpienia nie jest miłością”



Palcami wystukiwałem nerwowy rytm na restauracyjnym stole. Od dziecka uczony byłem punktualności, więc i tego samego wymagałem od osób, z którymi się umawiałem. Był jednak ktoś, kto tego nie rozumiał, więc i nie przestrzegał. Na niego właśnie czekałem już od pół godziny.
Mój przyjaciel, którego z niecierpliwością oczekiwałem miał pojawić się piętnaście minut temu. Czekałem na niego tylko dlatego, że nie widzieliśmy się od pół roku, oraz dlatego, że miał mi dzisiaj przedstawić swoją narzeczoną.
Byłem ciekawy, kim ona jest, bo Blasie powiedział mi, że na pewno mnie to zdziwi.
Bardziej dziwił mnie sam fakt, że Zabini miał narzeczoną, a co za tym idzie- zamierzał się ustatkować. Nie mam pojęcia, jak chciał to zrobić- po wojnie jego majątek został skonfiskowany, on sam nie potrafił odnaleźć się w żadnym zajęciu, choć próbował wielu rzeczy; ostatecznie zawsze o pomoc zwracał się do mnie.
I ten mężczyzna chciał założyć rodzinę?
Drzwi restauracji otworzyły się nagle, a ja podniosłem wzrok, mając nadzieję, że nareszcie Zabini raczył się zjawić.
To jednak nie był mój przyjaciel.
Stała tam Ona, w luźnej, kwiecistej sukience, z rozpuszczonymi włosami, rozglądając się dookoła, jakby kogoś szukała.
Hermiona Granger.
Widziałem ją po raz pierwszy od sześciu lat, a nadal wyzwalała u mnie takie same uczucia jak w Hogwarcie.
W pewnym momencie odwróciła się, a jej wzrok spoczął na mnie. W tej samej chwili na jej twarz wypłynął zdradziecki rumieniec, a ona sama natychmiast się odwróciła.
Chciałem do niej podejść. Przywitać się. Zaprosić do swojego stolika. Zrobić to, na co nie miałem odwagi, gdy mieliśmy po szesnaście lat- przeprosić ją. Mógłbym jej powiedzieć, że odkąd pamiętam żywiłem do niej pozytywne uczucia, ale nie mogłem się ujawnić- na przeszkodzie stało jej pochodzenie. Być może także moje.
Nim jednak zdołałem wykonać jakikolwiek ruch ktoś do niej podszedł.
Blaise Zabini, który właśnie wszedł do restauracji objął ją ramieniem, i wkrótce oboje- on uśmiechnięty, ona zakłopotana- ruszyli w stronę mojego stolika.
-Witaj, Draco.


Po zakończeniu kolacji, która męczyła mnie jak żadna inna, postanowiłem wybrać się na nocny spacer po mieście.
Przez cały wieczór wysłuchiwałem wywodów mojego przyjaciela i coraz bardziej czułem, że mamy ze sobą coraz mniej wspólnego. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego.
Druga wojna zmieniła każdego, i doskonale zdałem sobie z tego sprawę. Większość osób zapamiętała to jako lekcje na przyszłość i za wszelką cenę starali się poprawić.
Patrząc na Blaise’a mam wrażenie, że nie liczy się on z niczym.
Może i zależy mu na Hermionie, może i cieszy się na to, że niedługo zostanie ojcem- powiedział mi, że to już za pięć miesięcy- ale jednak nadal pozostał głupim chłopakiem, który żyje z dnia na dzień, nie przejmując się przyszłością. Nie potrafię zrozumieć jego postępowania. Rodzina, którą chce założyć to wielka odpowiedzialność. Patrząc na niego, wydaje mi się, że nie potrafi zadbać sam o siebie- nie mówiąc o dziecku i narzeczonej.
Nie chodziło tu jednak tylko o jego bezmyślność.
Idąc na to spotkanie wydawało mi się, że mój przyjaciel chce poprawić nasze relacje, które przez ostatnie pół roku zdecydowanie osłabły.
On pozostał w kraju, ja trzy lata po wojnie wyprowadziłem się razem z matką do Francji. Ona zatrudniła się w eleganckim, choć mugolskim butiku, a ostatnio poznała nawet jakiegoś mężczyznę, przy którym widocznie odżyła.
Ja sam zajmuję się prawem czarodziei w francuskim Ministerstwie Magii.
Odzyskałem pieniądze, pozycję, szacunek- to, co straciłem zaraz po wojnie. Znów mogłem poczuć się lepszy od innych- to uczucie towarzyszyło mi nawet przy spojrzeniu na najlepszego przyjaciela, który nie dorobił się niczego.
Teraz jednak on miał coś, czego ja nigdy nie miałem.
Zdobył miłość.
A jego miłością okazała się Hermiona Granger- kobieta, którą podziwiałem od kilku lat, i której już nigdy nie będzie dane mi mieć.



Blaise kontaktował się ze mną od tamtego czasu trzy razy.
Pierwszy, gdy potrzebował dużej sumy pieniędzy. Na co one mu były- nie powiedział- a ja nie zamierzałem dopytywać. Wysłałem mu daną sumę, w końcu nadal był moim najlepszym przyjacielem.
Drugi raz skontaktował się ze mną, by zaprosić mnie na ślub swój i Hermiony, trzy miesiące po naszym spotkaniu w restauracji.
Nie chciałem tego oglądać. Nie chciałem widzieć, jak jedyna kobieta, która poruszyła moje serce oddaje się innemu. Zwłaszcza, ze był to mój przyjaciel.
Kolejny i ostatni raz rozmawialiśmy dwa miesiące po jego ślubie, gdy zadzwonił, by powiadomić mnie o tym, że urodził mu się syn. Ucieszyłem się, pomimo że był widocznym owocem miłości jego i Hermiony.
Ale mimo wszystko, Blaise pozostawał moim przyjacielem.
Wysyłałem im życzenia na każde święta i urodziny, oraz prezenty dla małego Matthew’a.
Od nich również dostawałem kartki z życzeniami, ale był to jedyny kontakt, jaki utrzymywaliśmy przez długi okres czasu.
Aż do pewnego telefonu, który odezwał się trzy lata po urodzeniu ich syna.


Samolot powoli przygotowywał się do lądowania, więc zapiąłem pasy.
Ten mugolski sposób podróżowania wydawał mi się najwygodniejszy i zwyczajnie przyjemny- uwielbiałem znajdować się tak wysoko nad ziemią- ale również czasochłonny, co dawało dużo chwil, podczas których mogłem wszystko przemyśleć.
Nigdy nie spodziewałem się, że będę wracał w rodzinne strony tylko po to, by pożegnać się z moim przyjacielem.
Po to, żeby towarzyszyć mu w ostatniej drodze.
Śmierć bliskiej osoby zawsze niesie ze sobą dużo pytań, na które brak odpowiedzi.
Czy zawsze postępowaliśmy słusznie? Czy zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, co było w naszej mocy?
Pojawia się wiele słów, które chciałoby się powiedzieć, ale wiemy, że nigdy już nie będziemy mogli tego zrobić.
O jego śmierci powiadomiła mnie Kay- jego kuzynka, z którą od długiego czasu pozostawałem w przyjacielskich stosunkach.
Dowiedziałem się, że Blaise ciężko chorował od ponad dwóch lat. Nikt mi o tym nie powiedział.
Nikt nie powiadomił mnie, że mój przyjaciel może umrzeć.
Miałem o to pretensje do każdego.
Dopiero teraz zrozumiałem, że problem mógł leżeć we mnie. Gdybym bym prawdziwym przyjacielem, próbowałbym się z nim skontaktować w trakcie tego okresu. Gdybym bym prawdziwym przyjacielem, on sam chciałby mi o tym powiedzieć. Mógłbym być przy nim, wspierać jego, a także Hermionę i ich synka.
Może gdybym wiedział, mógłbym jakoś pomóc.
Ale coś w głowie uporczywie podpowiadało mi, że nawet gdybym wiedział, nic nie mógłbym zrobić. Nie byłem przecież cudotwórcą.
Jedyne, co mogłem mu wtedy ofiarować były moje pieniądze, które i tak nic by nie pomogły.
Najbardziej bolał mnie fakt, że nie zdążyłem się pożegnać i choć nie wiem, jakbym chciał, czasu już nie cofnę.
Nie cofnę wszystkich złych słów, które wypowiedziałem pod jego adresem.
Potrząsnąłem głową i przymknąłem powieki, pod którymi gromadziły się łzy.
Muszę być silny.
Płacz i cierpienie nic już nie zmieni.
Jego już nie ma. Na zawsze.


 Mały, ale dobrze wyglądający kościółek nie przyciągał wzroku przechodniów. Mój jednak już tak. Za nią znajdował się cmentarz, na którym spocząć miało ciało mojego przyjaciela, o czym starałem się na razie nie myśleć.
Gdy wszedłem do środka, pogrzeb już trwał.
-Cudowny mąż, wspaniały ojciec…- mówił ksiądz, a ja starając się nie patrzeć na trumnę stojącą przy ołtarzu, próbowałem pozostać niezauważony.
W tak małym kościele było to jednak niemożliwe, dlatego zaraz po moim wejściu osoby siedzące z tyłu odwróciły wzrok. Przesadą wydawał mi się jednak fakt, że i ksiądz zainteresował się moim przyjściem i przerwał kazanie. Wtedy patrzył na mnie już każdy.
Mnie zaś interesowała tylko jednak osoba. Zauważyłem ją w końcu; siedziała w pierwszej ławce, na kolanach trzymała małe dziecko. Obok niej dostrzegłem dwie rude czupryny i jedną czarną- ucieszyłem się, że ma w nich oparcie. Pierwszy raz naprawdę cieszyłem się na widok Potter’a i któregoś z Weasley’ów.
Szybko zająłem pierwsze wolne miejsce, obok zapłakanej, starszej kobiety i wsłuchałem się w słowa księdza.


Człowiek jest tylko sumą oddechów. Nie jestem pewien, ale chyba gdzieś przeczytałem to zdanie. Przypomniało mi się nagle, po wyjściu z kościoła, i nieprzerwanie tłukło mi się po głowie.
Obserwowałem ludzi, którzy już po zakończeniu całego pogrzebu wsiadali do mugolskich samochodów, lub szli do małej uliczki za kościołem, by stamtąd swobodnie się teleportować. Każdy podchodziły do Hermiony, składał jej kondolencje i odchodził. Wszyscy po kolei odchodzili.
Byłem jednym z ostatnich osób, jaka do niej podeszła. Spojrzała na mnie i chyba chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobył się tylko szloch.
Ron, który do niej podszedł chyba chciał ją objąć, ale uprzedziłem go, a ona ufnie się we mnie wtuliła.
Wtedy właśnie postanowiłem w najbliższym czasie pozostać przy niej. Przynajmniej do momentu, w którym stanie na nogi.


Od śmierci Blasie’a minęły dwa miesiące, a ja właśnie wylądowałem w jakimś obskurnym, przydrożnym hotelu. W tym momencie przeklinałem moją uległość wobec Granger- obecnie Zabini- i fakt, że chciałem być jak najbliżej niej.
Przez ponad dwa tygodnie od pogrzebu Hermiona była niezdolna do życia. Nie chciała jeść, nie mogła spać, prawie nie funkcjonowała. Rozmawiała jedynie z Ginny, mnie, nie wiedzieć czemu, nie chciała nawet widzieć.
Potter i Weasley również nie rzucili mi się w ramiona i chyba oczekiwali, że gdy pożegnam mojego przyjaciela, od razu zniknę.
Jednak ani oni, ani Hermiona nie wiedzieli wszystkiego.
Kilka dni po tej przykrej uroczystości, w której brałem udział, zostałem wezwany przez prawnika państwa Zabini.
Jak się okazało, wszystko co miał, Blaise przekazał Hermionie. Nie było tego jednak wiele, co więcej- pozostawił ją z długami i nakazem wyprowadzenia się z ich dotychczasowego mieszkania.
Mi zaś pozostawił jedynie list, który ściskałem teraz w dłoniach, jak ostatnią deskę ratunku.
Prawnik Blaise’a- Jonathan Cravenmoor- był człowiekiem bardzo konkretnym, ale też litościwym, a przede wszystkim, bardzo lubił Hermionę i miał do niej słabość.
Szybko udało mi się go przekonać, by nie mówić jej o długach, które zresztą od razu spłaciłem.
Później pozostało mi już tylko przekonać do siebie dziewczynę. Dzięki litości Ginny, która przygotowała dla mniej jeden z pokoi w mieszkaniu Hermiony, i wbrew sprzeciwom przyjaciółki pozwoliła mi zamieszkać tam, ile tylko będę chciał, mogłem codziennie mieć kontakt z Granger, nawet jeśli tego sobie nie życzyła.
Mimo, że moje stosunki z dziewczyną od początku nie układały się po mojej myśli to z małym Matt’em od razu złapałem dobry kontakt.
Było to o tyle dziwne, że nigdy nie zajmowałem się żadnym dzieckiem, ani nawet nie chciałem tego robić, a z małym Zabinim spędzałem ostatnio więcej czasu, niż z kimkolwiek innym. Stał się dla mnie nieodłączną częścią życia i nie dopuszczałem do siebie myśli, że gdy Miona stanie na nogi, to zwyczajnie wyrzuci mnie ze swojego domu. 
-Dziękuję Ci za wszystko, co zrobiłeś dla mnie i dla Matt’a, ale od tego momentu jesteśmy w stanie radzić sobie sami- powiedziała mi pewnego dnia, wystawiając do przedpokoju walizki z moim małym dobytkiem, który miałem ze sobą.
Nie pozwoliła mi nic powiedzieć. Pocałowała mnie delikatnie w policzek i odsunęła się, dając mi wolną drogę do odejścia.
-Jeśli myślisz, że tak po prostu stąd wyjdę, to jesteś w błędzie, Granger.
Po tych słowach wręcz się na nią rzuciłem. Nigdy nikogo nie całowałem tak, jak jej. Nigdy nikogo nie pragnąłem pocałować tak mocno, jak ją.
Oddała mój pocałunek i przyciągnęła mnie do siebie, tym samym dają mi przyzwolenie na więcej.
Zatraciliśmy się w sobie, a nasze ciała, po krótkich pieszczotach, stały się jednością.  

-Wyjdź.
Jedno, jedyne słowo, które powiedziała, gdy już się ubraliśmy.
Później zostawiła mnie samego. Uczucie, które mnie obezwładniło, było mi całkowicie obce. Dopiero później zrozumiałem, że było to odrzucenie.
Ja, Draco Malfoy, czułem się odrzucony.
Bolała mnie moja duma, która ucierpiała. Bolało moje zranione, przerośnięte ego.
Ale najbardziej bolało moje biedne, złamane serce, w którego istnienie wiele osób wciąż wątpi.

Dlatego właśnie wylądowałem w tym miejscu. Było okropne, ale też był to najbliższy mieszkaniu Hermiony hotel.
Rozprostowałem list, który machinalnie zgniotłem w dłoni i zacząłem czytać go ponownie, wręcz słysząc w głowie głos przyjaciel i widząc go, gdy sprawną ręką kreślił litery na drogim papierze.


Drogi Draco,
Jeśli to czytasz, to znaczy, że przegrałem. Cóż, pewnie Cię to nie zdziwi, prawda? Przecież w moim życiu nic się nie udawało. To Ty zawsze byłeś tym lepszym. Wiesz, że chciałem osiągnąć to, co miałeś Ty?
Może nie powinienem tego pisać, ale teraz to nie ma już większego znaczenia, a chciałem wyjawić wszystko, i wyjaśnić wszystkie niedopowiedzenia. Jeden, jedyny raz czułem się lepszy od Ciebie, a radość, którą wtedy odczuwałem, towarzyszy mi do dzisiaj. Chyba już wiesz, kiedy to było?
Napisałem, że nic mi się w życiu nie udawało. To nie do końca prawda.
Udały mi się dwie rzeczy.
Znalazłem kobietę mojego życia.
Ta kobieta, po pewnym czasie dała mi syna.
 To coś, czego nie można kupić za żadne pieniądze i Ty o tym wiesz, Draco.
Wiedziałem o tym, że już w Hogwarcie, że żywisz do niej jakieś cieplejsze uczucia, ale nie przyznawałeś się sam przed sobą do tych uczuć, więc tym bardziej nie przyznałbyś się przede mną.
Wystarczył mi jednak Twój wzrok, tamtego wieczoru, gdy powiedziałem Ci, że jest moją narzeczoną, bym wiedział, że nadal coś do niej czujesz.
Pierwszy raz miałem to, czego nie miałeś Ty i dopiero teraz widzę, jak śmiesznie dumny z tego byłem.
Wiem jednak, że nie byłem godny, by to posiąść.
Hermiona jest cudowną kobietą, a Matt cudownym dzieckiem. Oboje potrzebują ciepła, miłości, prawdziwego domu.
Wiem, że Ty jesteś jedyną osobą, która może im to zapewnić.
To jest moja ostatnia wola. Chyba powinno się taką mieć, prawda?
Chcę, byś się nimi zaopiekował. Być może, kiedyś Hermiona odwzajemni Twoje uczucie, a wtedy będzie mogli stworzyć prawdziwą rodzinę.
Proszę, spraw by byli szczęśliwi.
Liczę na Ciebie, mój przyjacielu.
                                                                                                Blaise Zabini.


Gdy skończyłem czytać, rozległo się głośne pukanie do drzwi. Wstałem, zły na osobę, która ośmieliła się to zrobić, ale moją złość zastąpiło ogromne zdziwienie, gdy zobaczyłem, kto stał za drzwiami.
-Musimy porozmawiać- powiedział Potter, rozglądając się po pokoju, który zajmowałem.
Wpuściłem go do środka, a ten natychmiast zajął jedyne wolne od moich rzeczy krzesło.
-Posłuchaj Malfoy, jesteś jedyną osobą, która może nam pomóc. Śmierciożercy próbują się odrodzić. Potrzebujemy kogoś, kto zorientuje się w sytuacji. Oni Ci zaufają. A przede wszystkim, my Ci ufamy. Potrzebujemy właśnie Ciebie.
-No to udało Ci się mnie zaskoczyć- powiedziałem do niego, zmuszając się do uśmiechu.
Nie musiał mi mówić, z czym to się wiąże, bo dobrze wiedziałem.
Jeden zły ruch i wszystko zniszczę, a wtedy zginę.
List od Blaise’a przyciągał mój wzrok.
„Chcę, byś się nimi zaopiekował”
Walcząc z działalnością Śmierciożerców mogłem zapewnić im bezpieczeństwo, bo jeśli Ci by się odrodzili, ani Hermiona ani jej syn nie byliby bezpieczni.
„Spraw by byli szczęśliwi.”
Hermiona chciał, bym odszedł. Może moja nieobecność pozwoli jej być szczęśliwą? Chyba nigdy się tego nie dowiem.
-Kiedy mam zacząć?- spytałem nagle, a twarz Chłopca, Który Przeżył, rozświetlił uśmiech.


Dwa tygodnie po rozmowie z Potter’em wylądowałem na, jakby się wydawało, pustkowiu. Dopiero kilka dni później udało mi się skontaktować z kilkoma Śmierciożercami, którzy chcieli kontynuować idee Czarnego Pana.
Jestem z nimi już od dwóch miesięcy.
Kilka razy przestawali mi ufać, patrzyli na mnie krzywo. Testowali mnie, chcąc sprawdzić, czy aby na pewno jestem po ich stronie.
Teraz jednak, ufają mi już całkowicie.
Za kilka dni przeprowadzamy atak na małą, mugolską wioskę- ma to być ostrzeżenie dla Ministerstwa.
Potter i jego ludzie o wszystkim wiedzą. Będą tam; o wiele liczniejsi niż dawni poplecznicy Voldemorta, o wiele lepiej przygotowani.
Nie mam wątpliwości kto wygra.
Nie mogę jednak przewidzieć, ile w międzyczasie osób zginie.


Uchyliłem powieki, a rażące światło zaślepiło mi oczy. Chwilę później zrobiłem to samo, już z lepszym skutkiem.
-Draco…- delikatny, cichy głos przebił się do mojej świadomości.
Nie byłem jednak w stanie odpowiedzieć.
Przypomniałem sobie walkę. Zdziwienie Śmierciożerców, gdy stanąłem po stronie Ministerstwa.
Każdy z nich chciał mnie zabić.
Jeśli tu leżę, to im się nie udało.
Ostatnie, co pamiętam, to twarz Nott’a, który stał przede mną z wyciągniętą różdżką.
Co się stało, że nie zginąłem?
Bardziej, niż kiedykolwiek potrzebowałem Potter’a.
-Jak się czujesz, Draconie?- obcy, męski głos.
Próbowałem mu odpowiedzieć, jednak cały czas nie mogłem. Coś zaślepiło mi oczy, więc je przymknąłem.
-Weźcie to- udało mi się wychrypieć wreszcie, a chwilę później oplotły mnie chude ramiona mojej matki.
Słyszałem, że obcy głos coś jeszcze mówił, a później ponownie zapadłem się w ciemność.


Kolejne otwarcie oczu wypadło już lepiej. Nic mnie nie oślepiło, i chwilę później mogłem się rozejrzeć po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem.
Wszystko, począwszy od ścian, a skończywszy na pościeli, było białe. Na krześle obok łóżka, spała moja matka.
Wzruszenie ścisnęło moje gardło, gdy uświadomiłem sobie, że siedzi tu zapewne od dłuższego czasu.
Próbowałem podnieść się do pozycji siedzącej, ale ból, które przeszył moje ciało był nie do zniesienia. Wydałem z siebie cichy jęk i opadłem na poduszki.
To jednak wystarczyło, by obudzić Narcyzę.
-Nareszcie do nas wróciłeś, synku- powiedziała z taką czułością, że musiałem odwrócić wzrok.
Podała mi szklankę z wodą, i delikatnie podnosząc mi głowę, pomogła mi się napić. Dopiero wtedy poczułem, jak bardzo byłem spragniony.
-Ile już tu jestem?- spytałem zachrypniętym głosem; nadal miałem problemy z mówieniem.
-Od dwóch tygodni- powiedziała cicho.
Proste działanie wykonane w mojej głowie i już wiedziałem, że nie widziałem Hermiony od cały trzech miesięcy.
Ciekawe, co u niej.
-Mam coś dla Ciebie- powiedziała nagle matka, zrywając się ze swojego miejsca.
Najpierw podała mi małą karteczkę, na której narysowane były trzy niekształtne ludziki i kilka serduszek. Pod nimi koślawe literki, zapewne z małą pomocą nakreśliły słowa „Dla Draco” i „tęsknię”.
-Matt bardzo się starał- powiedziała, gdy walczyłem ze łzami.
-Poznałaś go?- wychrypiałem, a ona pokiwała głową i podała mi coś jeszcze.
Była to mała fotografia, na której byli Hermiona i Matt.
-Spójrz na drugą stronę- podpowiedziała.
Było tam kilka słów, jednak jeszcze żadne nie poruszyły tak mną, jak te.

Tęsknimy za Tobą, Draco. Wracaj do nas szybko.
Hermiona. 


Wróciłem jednak do nich dopiero po dwóch miesiącach. Najpierw musiałem dojść do siebie, później potrzebowałem długiej i nużącej rehabilitacji.
Walczyłem jednak dzielnie, bo wtedy miałem już dla kogo.
Hermiona i Matt byli moja największą motywacją.
Nigdy nie zapomnę widoku, który powitał mnie, gdy przy pomocy Potter’a wysiadałem z mugolskiego samochodu, przed domem Granger.
Pierwszy podbiegł do mnie jej syn. Podszedł i zwyczajnie mnie przytulił.
-Długo Cię nie było- powiedział oskarżycielsko, a następnie pobiegł do domu, jak zrozumiałem, po piłkę, byśmy wreszcie mogli się pobawić.
Później podeszła do mnie Ona. Wyglądała inaczej, jednak dopiero po chwili zrozumiałem, dlaczego.
Gdy zobaczyła, na co patrzę, zaśmiała się i podeszła bliżej.
-Teraz już nie będziesz mógł odejść- powiedziała z uśmiechem, a gdy dalej patrzyłem na nią ze zdziwieniem, zwyczajnie mnie przytuliła.
-Za niecałe pięć miesięcy zostaniesz tatusiem, to do czegoś zobowiązuje- powiedziała z ironicznym uśmiechem na ustach, a później mnie pocałowała.
-Nigdy więcej nie odchodź- usłyszałem od niej jeszcze- Nawet jeśli każę Ci odejść.


Miesiąc później stanęliśmy przed ołtarzem, przysięgając sobie miłość do śmierci, a cztery miesiące po tej uroczystości na świat przyszła mała Miranda Malfoy.
Od tamtej pory mogliśmy już być szczęśliwi. I byliśmy. Już na zawsze.


„Aby znaleźć miłość, nie pukaj do każdych drzwi. Gdy przyjdzie twoja godzina, sama wej­dzie do twego domu, w twe życie, do twego serca.”