wtorek, 25 czerwca 2013

Zakazana miłość IV


Noc. Jest to ta część doby, na którą większość czeka z utęsknieniem. Pozwala oderwać się od trudów dnia codziennego i odpocząć. Wraz z nocą przychodzi sen, który przynosi ukojenie. Są jednak takie wydarzenia, które sprawiają, że noc wcale nie staje się przyjemniejsza od dnia, a tak bardzo wyczekiwany sen, nie chce nadejść. Taka właśnie noc przypadła po ciężkim dniu byłej prefekt Gryffindor’u, Hermionie Granger. Dokładnie o drugiej dziesięć, dziewczyna wstała z łóżka i poszła do łazienki. Już po pięciu minutach wyszła z niej, ubrana i odświeżona, jakby przygotowywała się do kolejnego, zwykłego dnia nauki. Następnie cicho, żeby nie obudzić współlokatorek, wyszła z sypialni. Równie cicho pokonała Pokój Wspólny i wyszła na korytarz, nie reagując na gniewne pomruki Grubej Damy. Kierowała się w tylko sobie znanym kierunku. Wbrew pozorom, dziewczyna nie zwariowała.
Odkąd wróciła z przyjaciółmi od dyrektora nie mogła przestać myśleć o tym, co się wydarzyło tego dnia. Mimo wielu prób zaśnięcia, nie udało jej się udać w objęcia Morfeusza. Przez prawie cztery godziny przewracała się z boku na bok. Cisza, którą przerywały jedynie miarowe oddechy jej współlokatorek oraz skrzypienie jej łóżka, była dla niej przerażająca. Właśnie dlatego postanowiła, wbrew regulaminowi, udać się na nocną przechadzkę. Nie wiedząc kiedy, dotarła na Wieżę Astronomiczną. Lubiła to miejsce, zawsze mogła tu przyjść i w spokoju porozmyślać. Kojarzyło jej się, nie wiedzieć czemu, z domem. Dziewczyna wychyliła się lekko przez barierkę, a nocny, rześki wiatr owionął jej twarz. Po chwili uniosła głowę w górę. Niebo oświetlone było milionami gwiazd. W oddali, za drzewami Zakazanego Lasu ukryty był księżyc. Po chwili wpatrywania się w niebo, dziewczyna oderwała dłonie od barierki i zeszła z wieży. Nie zauważyła ciemnej, niemal czarnej mgły, która rozpływała się przy Zakazanym Lesie, dzięki czemu reszta jej nocy upłynęła spokojnie.


Gdy Granger wyszła rano ze swojego dormitorium usłyszała, że w Pokoju Wspólnym panuje jakieś poruszenie. Przyspieszyła kroku, chcąc znaleźć się szybciej na miejscu. Potter stał razem z Ginny i Ronem, a otaczali ich chyba wszyscy uczniowie z domu Godryka Gryffindor’a. Panna Weasley miała opuszczoną głowę, a miny Harry’ego i Rona były nietęgie. Osoby, które ich otaczały wydawały się Hermionie o krok od dokonania linczu na jej przyjaciołach. Szybko domyśliła się, że dowiedzieli się oni już o wczorajszej bójce i jej konsekwencjach. Podeszła do przyjaciół z lekkim uśmiechem, chcąc dodać im otuchy. Zewsząd towarzyszyły im szepty mieszkańców ich domu.
-Zupełnie nie myślą o nas..- usłyszała Panna Granger, gdy przychodziła obok wysokie blondynki z trzeciego roku.
-Chłopiec-Który-Przeżył chyba myśli, że wszystko mu wolno- warknął ktoś, a pomruk innych świadczył o tym, że się z nim zgadzają.
-Idziemy na śniadanie?- spytał cicho Ron, gdy Miona do nich podeszła.
Pozostała trójka skinęła na to głową i nic nie mówiąc, wyszli z Pokoju Wspólnego, odprowadzani wściekłymi spojrzeniami współlokatorów.
W drodze na śniadanie żadne z nich się nie odzywało. Gdy zbliżali się już do Wielkiej Sali prawie wpadli na Blaise’a, Dracona, Pansy Parkinson i Millicentę Bulstrode.
-Znowu wchodzicie nam w drogę?- warknął Malfoy, rzucając na nich nieprzyjemne spojrzenie.
-My wchodzimy w drogę Wam? Chyba coś Ci się pomieszało, Malfoy- odpowiedział mu Ron.
Hermiona i Ginny wymieniły między sobą zaniepokojone spojrzenia. 
-Przez Was straciliśmy szansę na wygraną z Ravenclaw’em w pierwszym meczu!! To Wasza wina!- krzyknęła Pansy, nie panując nad swoimi nerwami.
-Wydaje mi się, Parkinson, że Twoi kochani Ślizgoni nie są tu bez winy- odezwała się po raz pierwszy Ginny- Więc z łaski swojej przesuń ten swój gruby tyłek i pozwól mi w spokoju iść na śniadanie.
Po tych słowach Ruda przecisnęła się między uczniami domu Salazara i ruszyła w stronę Wielkiej Sali. Zaraz za nią, rzucają uprzednio w stronę chłopaków z przeciwnego domu wrogie spojrzenia, poszła Hermiona. Po chwili dziewczyny dogonili Harry z Ronem i dalej szli już razem, ponownie w ciszy.


Po śniadaniu, na którym jedynie Rudemu dopisywał apetyt, trójka Gryfonów- Harry, Ron i Hermiona, ruszyła z minami męczenników na lekcję Obrony Przed Czarną Magią. Lekcje te mieli razem ze Ślizgonami i przypuszczali, że tamci będą wyładowywać się na nich z powodu kary wymierzonej Malfoyowi i Zabieniemu.
Nie mylili się, bowiem gdy tylko dotarli pod drzwi sali, w której mieli zajęcia, zewsząd rozległy się wrogie pomruki, a niektórzy pozwalali sobie na wyzwiska. Tego dnia jednak, żaden z Gryfonów nie stanął w obronie przyjaciół. Oni też mieli im za złe tę karę.
-Ciekawe, jak długo jeszcze będą się tak zachowywać- mruknął Ron do Harry’ego i Hermiony.
-Naprawdę chcesz znać odpowiedź?- odmruknęła dziewczyna tak cicho, by nie usłyszał jej nikt poza jej przyjaciółmi.
-Czy oni nie rozumieją, że ta kara uderzyła również w nas? I dlaczego tak szybko i tak bardzo nas znienawidzili? Jakoś nie widzę, żeby Ślizgoni na każdym kroku ukazywali niechęć tym dwóm idiotom- do rozmowy włączył się Harry.
-Ślizgoni działają na trochę innych zasadach niż my- odpowiedziała mu Hermiona- U nas każdy jest równy. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Dlatego nasi Gryfoni odebrali tą karę, jako swego rodzaju atak na cały nasz dom. Znaleźli sobie winnych- czyli nas, i nie obchodzi ich co takiego zrobiliśmy, że dostaliśmy taką karę. Interesuje ich sam fakt tej kary, która uderza we wszystkich. U Ślizgonów jest trochę inaczej- kontynuowała, jeszcze bardziej ściszając swój głos-  U nich występuje hierarchia, w której, nie oszukujmy się, Ci dwaj idioci zajmują dość wysokie miejsce. Wydaje mi się, że stoją zbyt wysoko, by im się przeciwstawić i nikt nie jest na tyle głupi, by to zrobić, a co dopiero karać ich za to, co się stało. Dlatego oni obwiniają nas.
-No to w czym problem?- powiedział Ron, a na jego twarzy zagościł lekki uśmiech- Wytłumaczmy naszym dzielnym Gryfonom, że to wszystko wina Ślizgonów i wszystko będzie w porządku.
Gdy tylko to powiedział, Hermiona obdarzyła go spojrzeniem, którego nie powstydziłby się sam bazyliszek.
-Ron! Może nie zauważyłeś, ale trochę naszej winy też w tym było. A teraz przepraszam, ale idę na lekcje.
Ron spojrzał na Harry’ego, który jedynie wzruszył ramionami. Po chwili przemyśleń, Rudy zrobił to samo i ruszyli do sali, bowiem Snape otworzył już przed nimi drzwi.


Po bardzo męczącej lekcji, w szczególności dla pewnej trójki Gryfonów, Hermionie przypomniało się, że tego dnia miała oddać do biblioteki książkę, w której opisane były najgroźniejsze eliksiry, jakie udało się wynaleźć czarodziejom. Jako, że do kolejnej lekcji zostało jej jakieś pół godziny postanowiła się szybko udać do skarbnicy książek.
Gdy przekroczyła próg biblioteki, powitała ją tak dobrze znana jej i lubiana przez nią cisza, oraz specyficzny zapach, który wyczuwała tylko w tym pomieszczeniu.
Po wejściu skierowała się w stronę bibliotekarki, która uśmiechnęła się na jej widok. Mimo, że była kobietą bardzo stanowczą i sprawiającą wrażenie ostrej i nieprzyjemnej, to bardzo lubiła tą małą Gryfonkę, która bardzo dużo czasu spędzała w jej królestwie.
Po wymianie kilku uprzejmości, Hermiona wyszła z biblioteki i udała się w stronę sali od Mugoloznastwa. Już po chwili jednak żałowała, że postanowiła udać się do biblioteki, w dodatku sama.
-Proszę, proszę… Nasza mała szlamcia znowu sama?- spytał jadowitym tonem Draco.
Blaise, który stał obok niego, nonszalancko oparł się o ścianę i nic nie mówił.
-Zejdź mi z drogi, Malfoy- powiedziała Hermiona, starając się zabrzmieć groźnie.
Jej oczy zwęziły się, a jedna dłoń powędrował do torby, po różdżkę.
-Na Twoim miejscu nie byłbym taki pewny siebie- odezwał się ponownie młody Malfoy- Zapamiętaj, raz na zawsze- urodziłaś się szlamą i szlamą umrzesz, Granger. I może się to odbyć szybciej, niż sobie to wyobrażasz- ostatnie zdanie wypowiedział już niemal szeptem.
Kiwnął głową na swojego przyjaciela i odeszli, w kierunku przeciwnym do tego, w którym zmierzała Hermiona.
-Lepiej uważaj na tą rudą Weasley, zapamiętaj to sobie- dodał jeszcze Malfoy, a po chwili dorzucił jeszcze- Wydaje mi się, że teraz jest już dwa do jednego dla mnie, Granger.
Po tych słowach, chłopak zniknął za zakrętem.
Hermiona zacisnęła dłonie w pięści, a w jej oczach niemal dało się zauważyć wszechogarniającą ją wściekłość.
-Chcesz wojny, Malfoy?- powiedziała do siebie, idąc na lekcje- To będziesz miał wojnę.


Dwójka Ślizgonów szła w stronę Wielkiej Sali na obiad. Wymieniali się uwagami dotyczącymi minionych lekcji, komentowali postawę i zachowania ludzi, których mijali, wyśmiewali Gryfonów, a kilku z nich udało im się nawet podręczyć. Za nimi, w małym oddaleniu szli Crabbe i Goyle, razem z Pansy i Millicentą. Po wejściu do Wielkiej Sali i zajęciu swojego miejsca, wszyscy zajęli się posiłkiem.
-Jak myślisz, Smoku- zaczął Blaise poważnym tonem, co było dość dziwne, zwarzywszy na to, że Diabeł w każdej chwili zachowywał swój humor i przez cały czas rzucał mniej, lub bardziej zabawnymi żartami- Na jak długo ta stara jędza zakaże nam gry w drużynie?
Na to pytanie twarz Malfoya stężała. Sam zastanawiał się nad tym odkąd tylko wyszli z gabinetu dyrektora, ale nie doszedł do żadnych sensownych wniosków.
-Mam nadzieję, że nie na długo. Liczę na to, że Snape jakoś ją udobrucha. Poza tym, wydaje mi się, że ona też nie chce zaprzepaścić szans Gryfonów na wygraną, a to się na pewno stanie, gdy trójka… dwójka najlepszych zawodników nie zagra- powiedział Draco i z uśmiechem spojrzał na stół Gryffindor’u.
Blaise, wzorem swojego przyjaciela również spojrzał się na stół Gryfonów i widząc, a po części domyślając się tego, jaka atmosfera panuje przy ich stole, na jego twarzy zakwitł szyderczy uśmiech.


Harry, Hermiona, Ron i Ginny siedzieli w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Potter polerował swoją miotłę, z dziwną zaciętością, którą miał wypisaną na twarzy. Obok niego, przy kominku siedział Weasley, który natomiast męczył się nad wypracowaniem na eliksiry. Co jakiś czas rzucał błagalne spojrzenia w stronę przyjaciółki, ta jednak zdawała się go nie zauważać. Wpatrywała się jedynie w okno, pochłonięta własnymi myślami. Ruda przewracała kartki książki „Quidditch przez wieki”, ale jakby nieświadomie. Po pewnym czasie odrzuciła książkę, którą trzymała w ręce.
-Zostało niecałe dwadzieścia minut do spotkania u dyrektora. Lepiej już chodźmy- rzuciła w stronę chłopaków i Hermiony.
Odłożyli oni swoje wcześniejsze zajęcia, i nie oglądając się na innych Gryfonów, którzy uważnie im się przyglądali wyszli na korytarz.
Hermiona czuła, jak nieświadomie napina swoje mięśnie, jak serce jej przyspiesza i jak dłonie zaczynają jej się pocić. Podobne uczucia mieli jej przyjaciele. Im bliżej mieli do gabinetu dyrektora, tym bardziej odczuwali strach.  Gdy znaleźli się przed gargulcem strzegącym wejścia do królestwa Dumbledore’a, Hermiona wypowiedziała hasło- Musy świstusy. Wchodząc po schodach nie odezwali się ani słowem. Gdy weszli do gabinetu, uprzednio pukając do drzwi, zauważyli że są już w nim Ślizgoni wraz ze swoim opiekunem, oraz opiekunka Gryffindor’u i sam dyrektor. Gdy zajęli wskazane przez Albusa krzesła, on sam wstał i odchrząknął.
-Cieszę się, że przyszliście- powiedział na początek.
Draco chciał rzucić „Jakbyśmy mieli inne wyjście”, ale na swoje szczęście powstrzymał się od głupiego komentarza i jedynie wywrócił oczami.
-Chciałbym na początek dowiedzieć się, czy wszyscy rozumiecie, dlaczego zostaliście ukarani- na te słowa cała szóstka spojrzała na niego lekko zdziwiona, bowiem nie spodziewali się takiego pytania.
Widząc ich zdumione miny dyrektor zaśmiał się cicho, szybko jednak zamilkł, gdyż wyczuł ostre spojrzenie rzucane mu przez McGonagall.
-W karze nie chodzi o sam fakt ukarania za coś- przerwał na chwilę i widząc spojrzenia uczniów, których miny mówiły, że się z tym nie zgadzają, westchnął głośno- Kara jest po to, żebyście mogli zrozumieć swoje błędy.
Gryfoni i Ślizgoni nie podzielali zdania dyrektora i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział jednak, że są jeszcze bardzo młodzi i że mają jeszcze czas na to, by zrozumieć to, co tak usilnie chciałby im przekazać.
-Przyszliście tu po to, by dowiedzieć się, na czym polegać będzie Wasza kara. Choć osobiście wolałbym to nazywać nauką, dla Was pozostanie to karą, więc i ja będę to tak nazywał. Uwierzcie mi- odkąd uczę w tej szkole, nigdy nie prowadziłem z innymi profesorami tak burzliwych dyskusji. Niemniej jednak, przejdźmy do rzeczy. Jak już wcześniej zostało ustalone, Pan Malfoy, Pan Weasley oraz Panna Granger zostali pozbawieni odznak prefektów. Biorąc jednak pod uwagę ich poprzednie osiągnięcia, uznaliśmy to rozwiązanie za tymczasowe- na te jego słowa oczy Hermiony jakby rozbłysły, a na ustach chłopaków pojawił się uśmiechy- To samo tyczy się pozostałej reszty, która została zawieszona w rozgrywkach Quidditch’a. Rozwiązanie tymczasowe, oznacza że za trzy miesiące będziecie mogli cieszyć się ponownie swoimi nowymi funkcjami. Jednakże- podkreślił dyrektor, widząc entuzjazm na twarzach podopiecznych- tylko wtedy, gdy nie przyłapiemy Was na łamaniu regulaminu.
Na te słowa Hermiona zaczerwieniła się po cebulki włosów, miała bowiem wrażenie, że Dumbledore patrzył się prosto na nią.
-Oprócz tego- dodał Albus, a Draconowi wyrwał się z ust zduszony jęk- przez miesiąc, dwa razy w tygodniu- będą to piątki i soboty, wieczorem będzie pomagać Hagridowi w Zakazanym Lesie.
-Co proszę?- warknął młody Malfoy i wstał z krzesła.
Niemal natychmiast jednak został z powrotem wciągnięty na swoje miejsce, przez opiekuna Slytherinu. 
-Musicie wiedzieć, że od pewnego czasu, w lesie czai się coś niebezpiecznego.. I Waszym zadaniem, będzie pomoc w odkryciu Hagridowi, co to jest i czy zagraża tylko mieszkańcom lasu, czy również naszym uczniom. Wierzę, że jesteście na tyle dorośli, by docenić wagę tego zadania i odpowiedzialności, która w jakiś sposób na Was ciąży. Jak widzę, nie ma żadnych pytań, życzę Wam więc dobrej nocy- zakończył dyrektor, nim ktokolwiek zdążył zgłosić jakiś sprzeciw.
-A i jeszcze jedno- dodał, gdy byli już przy wyjściu- Jutro o osiemnastej macie stawić się pod chatką Hagrida.
Draco na jego słowa zazgrzytał zębami, ale się nie odezwał. Jako pierwszy wyszedł z gabinetu i szybko zbiegł po schodach. Zabini natomiast przepuścił dziewczyny w drzwiach, przez co obie patrzyły na siebie bardzo zdziwione. Gdy zeszli po schodach, Blaise rzucił im krótkie „do zobaczenia”  i ze standardowym u niego dobrym humorem, ruszył za przyjacielem.
Droga do Pokoju Wspólnego minęła czwórce Gryfonów w dużo bardziej przyjemnej atmosferze niż ta, która panowała wcześniej.
Gdy dotarli do Pokoju, w którym mimo wczesnej pory nie było nikogo, usiedli wygodnie w fotelach przy kominku i cieszyli się swoim towarzystwem. Kara, jaką dostali nie była tak drastyczna, jak to sobie wyobrażali. Wszyscy, oprócz Rona, zgodnie twierdzili, że w pewnej części wina leżała po ich stronie. Cieszyła ich też świadomość, że dwa wieczory w tygodniu spędzać będą z Hagridem, dla którego ostatnio nie mieli w ogóle czasu. O tym, że czas ten spędzać będą również w towarzystwie dwóch znienawidzonych Ślizgonów, starali się na razie nie myśleć.







wtorek, 4 czerwca 2013

Zakazana miłość III


Staruszek z długimi włosami, niegdyś kasztanowymi, teraz prawie białymi, i niebieskimi oczami spoglądającymi na świat zza okularów-połówek siedział w swoim gabinecie w szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart za mahoniowym biurkiem. Owy staruszek nazywał się Albus Dumbledore i obserwując niezwykłe instrumenty zajęty był podejmowaniem bardzo trudnej decyzji, która mogła zaważyć na przyszłości nie tylko jego, ale i wielu innych, niewinnych ludzi. Mimo trudności na jego twarzy błąkał się delikatny, dobrotliwy uśmiech. W pewnej chwili westchnął głęboko, a jego wzrok powędrował za okno, z którego doskonale widać było boisko do Quidditch’a, na którym mimo złej pogody trenowała drużyna Ślizgonów. Uśmiech dyrektora powiększył się, gdy dostrzegł sylwetkę i blond włosy młodego Malfoy’a. W tym roku to on był kapitanem drużyny i jak widać wziął to sobie do serca, gdyż nie oszczędzał swoich kolegów.
Dyrektor westchnął kolejny raz, gdyż przypomniał sobie, jaka to misja czeka tego chłopaka. Był taki młody, a musiał podejmować decyzje, które sprawiłyby trudność niejednemu dorosłemu czarodziejowi. Gdy przestał przypatrywać się Draconowi, jego wzrok padł na pióro, leżące na jego biurku. Wpatrywał się w nie przez dłuższą chwilę, ale jego myśli błądziły gdzie indziej, niż wzrok.
Zastanawiał się nad wyzwaniami czekającymi Zakon Feniksa, ale też uczniów Hogwartu. Myślał o walce dobra ze złem, nie tylko tej jawnej, z Voldemortem, ale też o tej, którą ludzie prowadzą każdego dnia. Martwił się przyszłością szkoły, a tym samym i uczniów. Jego myśli błądziły wśród osób, którym mógł ufać, ale też wokół tematu, który rani każdego- zdrady. Starał się ufać każdemu, ale nie każdy na to zasługuje. Wiadomo przecież od dawna, że nikt nie zada więcej bólu od domniemanego przyjaciela. Choć jego myśli były posępne, to na jego twarzy nadal gościł lekki uśmiech.
Czas, który wyznaczył sobie na podjęcie decyzji nieubłaganie zmierzał ku końcowi, ale Albus już się tym nie przejmował. W toku rozmyślań udało mu się, w jego mniemaniu, podjąć najlepszą decyzję z możliwych. 
Odszedł od biurka i swoje kroki skierował do okna. Drużyna Ślizgonów, ze względu na późną porę skończyła trening i teraz zmierzali już w stronę swojej szatni. Ostatni z boiska zszedł szukający, a zarazem kapitan i wolno ruszył w stronę czekającego na niego przyjaciela. Kolejny raz uśmiech na twarzy profesora pogłębił się- przyjaciele pozwalają wytrwać nawet w najtrudniejszych czasach. Rzucając ostatnie spojrzenie na chłopców, podszedł do jednego z portretów widzących na ścianie.
-Przyślij do mnie Severusa, proszę- powiedział do niego Dumbledore, a postać z portretu kiwnęła ochoczo głową i po chwili znikła.


Kolejny wrześniowy dzień nie zaczął się przyjemnie dla Hermiony Granger. Niewyspana dziewczyna, próbując wstać z łóżka na tyle nieszczęśliwie zaplątała się w pościel, że razem z nią spadła i poturlała się pod nogi śmiejącej się Parvati Patil.
-Nic mi nie jest- wymamrotała tylko pani Prefekt, a następnie przy małej pomocy koleżanki wyplątała się z pułapki.
Następnie udała się do łazienki, i odrobiwszy poranną toaletę ubrała się i ruszyła do Pokoju Wspólnego.
Zauważyła swoich przyjaciół przy kominku, jednak zanim zdążyła do nich pomachać, potknęła się na ostatnim stopniu schodów i kolejny raz tego poranka wylądowała pod czyimiś nogami. Mały chłopiec, przed którym upadła szybko pomógł jej wstać, jednak kilka osób, które widziały jej upadek nadal cicho chichotało.
Lekko czerwona na twarzy podeszła do swoich przyjaciół, którzy byli tymi nielicznymi, których rozśmieszył upadek Pani Prefekt. 
-Bardzo śmieszne, naprawdę boki zrywać- powiedziała jadowicie Hermiona, otrzepując swoją szatę.
Po chwili jednak na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, a gdy dokładniej przyjrzała się Harry’emu również zaczęła się śmiać. Jej przyjaciele stali lekko zaskoczeni, ale uśmiechnięci.
-Harry?- spytała, gdy trochę ochłonęła- Co Ty masz na czole?
Pytać nie musiała, bo dobrze widziała sporego guza, ale chciała zwrócić uwagę chłopaków na Bliznowatego.
-Rozproszyła go jego dziewczyna- powiedział Ron, chwilę później próbując zamaskować śmiech kaszlem, co mu się jednak nie udało.
Hermiona spojrzała na Potter’a z wypisanym na twarzy pytaniem, co to za dziewczyna, ale ten najpierw obdarzył Rudego zabójczym spojrzeniem.
-No bo wiesz… To nie jest moja dziewczyna, Ron!- krzyknął, bo Weasley zaczął robić serduszka i dziubki, co dziewczyna skitowała tylko głośnym westchnięciem.
-To ta cała Romilda Vane..  Razem ze swoimi przyjaciółkami przyszła wczoraj na nasz popołudniowy trening.. I w pewnym momencie zaczęła krzyczeć, jaki to ja jestem wspaniały- przerwał na chwilę, zdenerwowany, bo Hermiona zaczęła się śmiać.
Po chwili, gdy przerwała chłopak kontynuował, choć nadal zły na przyjaciół.
-Chciałem jej coś powiedzieć, żeby przestała, bo nikt z drużyny nie był skupiony na treningu.. I jak się odwróciłem, trafił we mnie tłuczek!- dokończył, gestykulując.
Hermiona dotknęła lekko ramienia przyjaciela, chcąc mu okazać jakieś wsparcie.
-Nie przejmuj się, Harry, przejdzie jej- mówiła spokojnie- Kiedyś jej przejdzie.
Na te słowa Ron wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem, zwracając na siebie uwagę innych uczniów.
-Harry- powiedziała powoli dziewczyna, nie zwracając uwagi na Rudego- Byłeś w Skrzydle Szpitalnym, prawda?
Potter pokiwał głową, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, którego nie umiał powstrzymać.
-Potrafisz zepsuć każdą radosną chwilę- powiedział Weasley, robiąc minę obrażonego dziecka.
Na to stwierdzenie dziewczyna tylko obrzuciła go chłodnym spojrzeniem i ruszyła w stronę wyjścia, by udać się na śniadanie do Wielkiej Sali. Chłopcy, spoglądając po sobie, ruszyli za nią.
Niedaleko Wielkiej Sali Hermiona kolejny raz się potknęła i, na jej nieszczęście, wpadła na idącego przed nią Zabiniego. Chłopak odwrócił się i złapał dziewczynę, ku zaskoczeniu wszystkich, chroniąc ją przed upadkiem. Blaise również był bardzo zaskoczony- dopóki nie spojrzał w twarz dziewczyny, nie wiedział komu pomógł. Zadziałał odruchowo.
-Dziękuję- mruknęła cicho dziewczyna, cała czerwona, zażenowana upadkiem i tym, na kogo wpadła.
-Zawsze chętnie pomogę pięknej dziewczynie- odpowiedział chłopak i odszedł w stronę czekających na niego Crabbe’a i Goyle’a.
Nie powiedział tego po to, by sprawić Hermionie przyjemność, tylko po to, żeby zrobić na złość Harry’emu i Ronowi. Dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę, ale chłopcy niestety nie. Potter wpatrywał się w przyjaciółkę ze złością, ale i z zaciekawieniem. Weasley natomiast zacisnął dłonie w pięści, a jego twarz przybrała kolor podobny do koloru jego włosów. Granger zezłościła się na nich- nie zrobiła przecież nic złego, ale po chwili machnęła na nich lekceważąco ręką i nie czekając za nimi, ruszyła dalej korytarzem. Po chwili, gdy  chłopcy ochłonęli, pobiegli za nią i do Wielkiej Sali weszli już razem.
Gdy szli, by zająć swoje miejsca przy stole Gryffindoru, Hermiona zauważyła, że przygląda się jej kilku Ślizgonów, wśród których wyłapała również Zabiniego i Malfoy’a. Westchnęła i przeklinając swój pech, usiadła obok młodej Weasley. Chcąc sięgnąć po tosta, łokciem strąciła puchar z sokiem dyniowym. Ginny zachichotała cicho i jednym, szybkim ruchem różdżki przywróciła wszystko do pierwotnego stanu. Starsza Gryfonka znowu westchnęła i ukryła twarz w dłoniach. Harry i Ron siedzący naprzeciw niej wymienili ze sobą rozbawione spojrzenia. Gdy Granger oderwała dłonie od twarzy, powiodła wzrokiem po swoich przyjaciołach, którzy spokojnie jedli śniadanie. Sięgnęła więc kolejny raz po tosta- tym razem jednak z większą ostrożnością, niż wcześniej. W pewnej chwili Harry i Ron spojrzeli po sobie, a nich twarzach można było dostrzec rozbawienie pomieszane ze złością. Hermiona miała wyjątkowe szczęście w swoim pechu, gdyż siedząc tyłem do stołu Ślizgonów nie widziała tego co jej przyjaciele. Draco Malfoy bowiem niezwykle dobrze udawał upadającą Hermionę, a Zabini ponownie wcielał się w role bohatera. W Wielkiej Sali rozbrzmiewał coraz większy śmiech uczniów domu Salazara, ale Hermiona nie zwracała na to uwagi.
Po chwili przyjaciele Hermiony postanowili zakończyć dręczenie jej, choć ona sama owego dręczenia nie była świadoma.
-Może już pójdziemy?- spytał Harry, a Hermiona podniosła na niego lekko nieprzytomny wzrok. Kiwnęła jednak głową i razem z Ginny podniosły się z miejsca. Poganiane przez chłopców szybko opuściły Wielką Salę, odprowadzane jednak spojrzeniami Ślizgonów.


Lekcje minęły im szybko, ale niestety nie można powiedzieć, że szczęśliwie. Na pierwszej lekcji- Zielarstwie, Hermiona na tyle nieszczęśliwie wyciągnęła z doniczki roślinę, którą miała przesadzić, że ta wyślizgnęła jej się z rąk i uciekła, brudząc przy tym dziewczynę ziemią. Nie lepiej było na eliksirach, na które wpadła spóźniona, przez co jej dom utracił pięć punktów. Niechcący rozbiła też jedną fiolkę, za co jej dom zapłacił kolejnymi odjętymi punktami, a sama Hermiona do końca dnia narażona była na nieprzyjemne teksty Ślizgonów. 
Siedziała właśnie przy kominku w Pokoju Wspólnym, czytając książkę, by oderwać się od rzeczywistości i zapomnieć o nieprzyjemnościach tego dnia, gdy na kanapę obok rzucili się jej przyjaciele, ubrani w stroje do Quidditch’a.
-Nie- powiedziała od razu, zaszczycając ich tylko krótkim spojrzeniem.
-Ale Hermiono…
-Nie, Ron, nigdzie z Wami nie pójdę. Koniec, wystarczająco się dzisiaj ośmieszyłam- powiedziała stanowczo.
Chłopcy spojrzeli po sobie, wstali i przykucnęli koło fotela przyjaciółki.
-Hermionkoo- tym razem to Harry próbował przekonać dziewczynę.
Zdenerwowana Gryfonka zamknęła głośno książkę i odłożyła ją. Spojrzała ze złością na swoich przyjaciół, którzy patrzyli na nich wyczekującymi oczami. Szybko wstała z fotela i równie szybkim krokiem poszła w stronę swojej sypialni.
-Chyba jednak nic z tego nie będzie- powiedział Ron, ale Potter nie zdążył mu odpowiedzieć, zobaczyli bowiem, że dziewczyna zbiega po schodach z dormitorium. Z tego, co zauważyli chłopcy, założyła na siebie bluzę i związała włosy w niesfornego koka. Uśmiechnęli się do niej, ale Hermiona prychnęła tylko na nich cicho.
-Ale książkę biorę ze sobą- warknęła, i nim chłopcy się ocknęli, Granger, trzymając książkę pod pachą wychodziła już z Pokoju Wspólnego.
Trójka Gryfonów szybko przemierzyła Hogwarckie korytarze, a gdy dotarli na miejsce, Weasley i Potter dołączyli do reszty swojej drużyny, a Hermiona zajęła miejsce na trybunach. Drużyna rozpoczęła trening, a dziewczyna zabrała się do dalszego czytania. Jednak już po kilku chwilach zaczęła żałować swojej decyzji o przyjściu tutaj. Wiatr wiał niemiłosiernie, przerzucając kartki książki, niszczył jej fryzurę, a poza tym, było jej zwyczajnie zimno. Postanowiła więc, że wróci sama do Pokoju Wspólnego, a później jakoś wytłumaczy się przyjaciołom, gdy coś przyciągnęło jej wzrok.
Ciemna masa, przypominająca nieco mgłę była lekko widoczna na skraju Zakazanego Lasu, ale jednak była. Dziewczyna wpatrywała się w nią zaintrygowana, choć i trochę przestraszona. Była przekonana, że gdzieś o tym czytała, ale nim zdążyła się dokładniej przyjrzeć zjawisku, to znikło.
Hermiona patrzyła jeszcze chwilę w ten sam punkt, po czym wzruszyła ramionami, zabrała swoją książkę i zaczęła schodzić z trybun. Przechodząc koło boiska, na którym Gryfoni wciąż wytrwale trenowali, prawie wpadła na drużynę Ślizgonów. Każdy z chłopaków trzymał w ręce miotłę, i co zauważyła że strachem, każdy był od niej wyższy i na pewno silniejszy.
-No proszę, czyżby nasza mała szlamcia nauczyła się grać?- spytał jadowicie Malfoy, a jego drużyna zaśmiała się.
Zignorowała go i próbowała iść dalej, co okazało się niemożliwe przy tylu osobnikach płci męskiej. Drużyna Gryfonów dalej trenowała, nie zwracając uwagi na to, co działo się na dole.
-A może postanowiła zastąpić Weasley’a?- kontynuował Draco, przysuwając się bliżej dziewczyny.
-Hmm, to akurat byłoby ciekawe.. Od Wiewióra każdy jest lepszy, więc drużyna tych durnych Gryfonów tylko by na tym zyskała.. A na to nie możemy pozwolić- swoją wypowiedź zakończył perfidnym śmiechem, któremu zawtórowała reszta drużyny.
-Nie obrażaj Rona!!!- krzyknęła mu Hermiona prosto w twarz, tak blisko siebie stali.
Sytuację na dole zauważyli wreszcie przyjaciele dziewczyny i w jednej chwili koło niej i Malfoy’a wylądowali Harry, Ron i Ginny.
-Czego tu chcesz, Malfoy?- warknął do niego Harry, od razu stając między Ślizgonem, a Hermioną.
Ślizgon nie odpowiedział na jego pytanie, uniósł jednak głowę trochę wyżej niż wcześniej, chcąc podkreślić swoją wyższość nad Potter’em. 
-Przyszliśmy na trening- powiedział po chwili Ślizgon, podając Harry’emu kartkę. Chłopak i jego przyjaciele pochylili się nad kartką. Była to pisemna zgoda Snape’a na trening Ślizgonów dzisiejszego popołudnia.
-Byliśmy tu pierwsi!- krzyknął Ron i rzucił zgniecioną kartką w Zabiniego.
Czarnoskóry chłopak spojrzał na chłopaka, jakby ten był robakiem na jego drodze, podszedł i po chwili jego zaciśnięta pięść wylądowała na twarzy Rudzielca. Nim ktokolwiek zdążył podejść do Weasley’a, Zabini cofnął się o kilka kroków tak, że stał teraz za Draconem, jakby nic się nie wydarzyło. Gdy Harry zorientował się, co Zabini zrobił jego przyjacielowi, rzucił się na niego, ale drogę zaszedł mu młody Malfoy. Swoją wściekłość próbował więc wyładować na nim, co jednak nie bardzo mu się udawało. W tym czasie Ron rzucił się na Blaise’a, który uśmiechał się złośliwie, stojąc obok. Po chwili w środku tej bójki znalazły się też Hermiona i Ginny, próbujące rozdzielić chłopaków.
Niedaleko nich pojawiła się reszta drużyny Gryfonów, gotowa bronić swoich kolegów, ale nim dołączyli, coś dziwnego uniosło szóstkę uczniów w górę. Ktoś rzucił zaklęcie i teraz znajdowali się na niby bańkach, kilka metrów nad ziemią. Gdy odwrócili się i zobaczyli kto to, Hermiona i Ron wydali z siebie jęki rozpaczy. Po najdłuższej minucie w całym życiu Granger, profesor McGonagall opuściła różdżkę, a oni delikatnie opadli na zieloną trawę.
Minewra była cała czerwona na twarzy, a dolna warga niebezpiecznie jej drgała.
-Cała szóstka.. Za mną- wycedziła przez zęby i szybko ruszyła w stronę wejścia do zamku. Uczniowie powiedli po sobie oczami i po chwili milczenia ruszyli za profesorką. 
Szli korytarzami Hogwartu, a w pewnym momencie z różdżki McGonagall wypłynął kot.
-Patronus- bezgłośnie powiedziała do swoich przyjaciół Hermiona.
Dotarli do miejsca, w którym Gryfoni bywali już wielokrotnie, ale które nigdy nie wydawało im się równie straszne.
-Musy świstusy- powiedziała profesorka, a kamienny Gargulec odskoczył, ukazując schody prowadzące do gabinetu Dumbledore’a. 
Następnie zaczęła szybko wchodzić po schodach, by już po chwili stać w gabinecie dyrektora. Zaraz za nią, oczom Albusa ukazała się szóstka uczniów. Każdy z nich wybąkał ciche „Dzień dobry”, bo na nic więcej nie było ich stać- skoro McGonagall zaprowadziła ich do samego dyrektora, ta sprawa mogła pociągnąć za sobą większe konsekwencje niż im się na początku wydawało.
-Co takiego się wydarzyło, Minewro, że przyszłaś do mnie z tymi uczniami?- powiedział Dumbledore, uśmiechając się do całej szóstki, stłoczonej niedaleko drzwi.
Niemal w tej samej chwili, do gabinetu wszedł wściekły Snape.
-Możesz mi wyjaśnić, Minewro, co tu się dzieje?- spytał, nawet nie ukrywając swojej złości.
-Ja również oczekuję wyjaśnień, Severusie- dyrektor chciał chyba przypomnieć o swojej obecności- Proszę usiądź, Ty również, Minewro.
Wspomniani profesorowie usiedli na krzesłach obok biurka. Po chwili zastanowienia, dyrektor jednym ruchem różdżki wyczarował sześć krzeseł i wskazał je Gryfonom i dwóm Ślizgonom. Posłusznie usiedli, a następnie zaczęli z wyczekiwaniem wpatrywać się w McGonagall, czekając na jej wersję wydarzeń.
-Myślę, że tutaj nie ma co tłumaczyć- zaczęła profesorka- Przyłapałam tych uczniów podczas bójki przy boisku do Quidditch’a. Dziwi mnie, że w tą bójkę zamieszane były również dziewczyny, oraz że połowa osób to prefekci, Albusie, PREFEKCI.
Na jej słowa Hermiona spuściła głowę i zacisnęła dłonie w pięści. Harry błądził wzrokiem po całym gabinecie, jednocześnie unikając spojrzenia na profesorów. Ron, wręcz przeciwnie, wpatrywał się przez cały czas w dyrektora, Ginny robiła to samo. Blaise siedział z rękami założonym na piersi, patrząc na Snape wzrokiem wręcz znudzonym. Draco siedział w pozycji podobnej do swojego przyjaciela, wpatrzony w boisko i zajęty swoimi myślami.
-Chciałabym, Albusie aby Ci uczniowie zostali stosownie ukarani- dodała McGonagall.
Na te słowa cała szóstka spojrzała na nią.
-I jak mniemam, wezwałaś tu wszystkich dlatego, że wymyśliłaś już im karę?- spytał opiekun Ślizgonów, a w jego głosie można było wychwycić ironię.
-Tak,  masz rację, Severusie- odpowiedziała Minewra.
-Więc w jaki sposób chcesz ich ukarać?- spytał ponownie Snape- Nie ukrywam, że mi się spieszy.
-Oprócz odebrania za każdego ucznia po pięćdziesiąt punktów ich domom, uważam, że za tak haniebny występek, który dodatkowo odbył się na oczach innych uczniów, powinniśmy odebrać Hermionie, Draconowi i Ronowi odznaki prefektów.
Wspomniana trójka uczniów spojrzała na nią z niedowierzaniem, ona jednak nic sobie z tego nie robiła.
-Oprócz tego Ron, Harry, Ginny, Draco i Blaise powinni dostać zakaz udziału w meczach Quidditch’a, przynajmniej na jakiś czas.
Gdy skończył mówić, gabinet wypełnił się krzykiem niezadowolonych uczniów.
-Nie może Pani nam tego zrobić!- krzyknął Harry.
-Za jedną głupią bójkę chcesz odebrać nam szansę na coś, na co pracujemy od sześciu lat!?- wrzasnął Draco, unosząc się ze swojego miejsca.
-Panie Malfoy, proszę w emocjach nie zapominać o szacunku do osób starszych od siebie, w dodatku profesorów- powiedział spokojnie Dumbledore, nie reagując na niezadowolenie uczniów.
-Ale czy Pan słyszał, co ona… Co Pani profesor powiedziała?- tym razem głos zabrał Blaise, wstał i stanął obok swojego przyjaciela- To już nie kara wymierzona w nas, w ten sposób szans zostanie pozbawiona cała nasza drużyna! Cały nasz dom na nas liczy, pokłada w nas nadzieje, a Pani chce nas oddelegować na ławkę rezerwowych!?- dokończył, a jego krzyk odbił się od ścian gabinetu.
-Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale zgadzam się z Zabinim- zaczął Ron- Niech Pani ukarze nas, ale nie nasze drużyny, nasze domy! Może mi Pani odebrać tą głupią odznakę, ale niech Pani nas nie odsuwa od gry!
-Ron!!!- krzyknęła Hermiona, nim McGonagall zdążyła się odezwać i wzorem Malfoy’a i Zabiniego wstała ze swojego miejsca - Pani profesor, przez sześć lat byłam wzorową uczennicą, wykonywałam wszystkie polecenia, starałam się nie rozrabiać, mam najlepsze oceny w całej szkole… Zasłużyłam na tą odznakę!- dodała, a w jej oczach błysnęły łzy, na które Draco uśmiechnął się z politowaniem- Nie może mi Pani jej odebrać tylko dlatego, że znalazłam się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie! Nie może Pani odebrać mi posady prefekta tylko dlatego, że starałam się ich powstrzymać, czyli próbowałam wykonywać swoje obowiązki!
-Jestem kapitanem drużyny Gryfonów, a Ginny i Ron są niezbędni w drużynie, bez nas w ogóle nie zagramy!- odezwał się znowu Harry.
-Zamilczcie na chwilę wszyscy- powiedział Snape, a jego cichy głos także odbił się od ścian gabinetu, jakby naśladując wcześniejsze krzyki.
-To nie jest kara tylko za tą jedną bójkę- głos ponownie zabrała opiekunka Gryffindoru- Nieprzerwanie od sześciu lat toczycie ze sobą bitwy, które kładą się cieniem na dobrych stosunkach między Waszymi domami. Nigdy nie spotkałam się z sytuacją, gdzie nienawiść między uczniami Hogwartu byłaby aż tak duża. Dlatego uważam, że oprócz tych kar razem z profesorem Snape’m i profesorem Dumbledore’m powinniśmy wymyślić coś, co pozwoli się Wam zintegrować.
Gdy skończyła, w gabinecie nagle zapadła cisza. Nikt nie podnosił głosu. Nikt nie krzyczał. Każdy z nich trawił to, co usłyszał, próbując to sobie poukładać.
Hermionie po głowie nieprzerwanie tłukły się słowa profesorki „Nigdy nie spotkałam się z sytuacją, gdzie nienawiść między uczniami Hogwartu byłaby aż tak duża.”
Gdy cisza trwała już dłuższą chwilą, głos ponownie zabrał dyrektor, mając na twarzy swój standardowy, delikatny uśmiech.
-Chociaż sposób ukarania Was, jaki wymyśliła profesor McGonagall jest niewątpliwie dla Was krzywdzący, to zgadzam się z nim. Teraz tego nie rozumiecie, ale przyjdzie taki czas, kiedy dotrze do Was, że było to najlepsze wyjście. Tocząc między sobą bitwy niszczycie siebie nawzajem, tracicie siły, które powinniście zachować na wielką wojnę, która się szykuje. Nadjedzie niedługo taki czas, że każdy z Was stanie przed wyborem, przy którym nie będzie czegoś takiego jak „dobre wyjście”- będziecie musieli wtedy wybrać tak zwane mniejsze zło. Chcę, żebyście właśnie to zrozumieli, dlatego jutro o dwudziestej proszę, abyście wszyscy stawili się w moim gabinecie. Zrozumieliście? – zakończył, a z jego twarzy zniknął uśmiech. Jego wzrok prześlizgiwał się po każdym ze stojących przed nim uczniów, jakby chciał prześwietlić ich tak, by wiedzieć co czują i co myślą.
Na jego pytanie kiwnęli jedynie głowami.
-Proszę, aby prefekci zostawili na moim biurku swoje odznaki.
Ron podszedł jako pierwszy i odłożył szybko swoją odznakę- nie był do niej bardzo przywiązany, ale czuł że traci coś ważnego. Takie same odczucia towarzyszyły Draconowi, który wolno położył swoją odznakę obok tej Weasley’a. Jako ostatnia podeszła Hermiona, której rozstanie się z odznaką, któremu towarzyszyło przecież rozstanie się z funkcją prefekta, przyszło najgorzej. Gdy odkładała ją obok dwóch leżących już odznak, w jej oczach kolejny raz błysnęły łzy.
-Możecie już iść- powiedział cicho Dumbledore, a cała szóstka wolnym krokiem wyszła z gabinetu.
Szli wszyscy razem, pierwszy raz bez kłótni, przepychanek, wyzwisk. Każdy z nich w milczeniu analizował to, co się stało. Każdy z nich powoli żegnał się ze swoją pasją i ambicjami, by z pełnionej funkcji wywiązać się jak najlepiej. Każdy z nich zastanawiał się, jak wytłumaczą to wszystko osobom ze swojego domu, którzy liczyli na nich i pokładali w nich nadzieję.
W pewnym momencie Gryfoni i Ślizgoni rozdzielili się. Po wejściu do Pokoi Wspólnych każda z tych sześciu osób ruszyła w stronę swojego dormitorium, a następnie każdy położył się w swoim łóżku i na swój sposób próbował oderwać się od ponurych myśli.
To nie był szczęśliwy dzień.