niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział XVII



-Żegnaj, okrutny świecie- mruknął kpiąco Malfoy, gdy zdali sobie sprawę, że w żaden sposób nie uciekną przed tyloma osobami, uzbrojonymi w metalowe przedmioty, które przypominały różdżki.
-Kim jesteście i co tu robicie? Nie słyszeliście o zagrożeniu, o tym, że nawet dorośli czarodzieje mają tu zakaz wstępu? Wy nie wyglądacie na pełnoletnich czarodziei- powiedział do nich najwyższy, ciemnoskóry mężczyzna, któremu żadne z nich nie śmiało przerwać. W końcu odezwała się Hermiona.
-Nic złego nie robimy…Po prostu się zgubiliśmy- powiedziała cicho, ale pewnie.
-Zgubiliście się, mówisz?- odparł mężczyzna, podnosząc głos- Co Ty masz w ręce?- powiedział ostrym tonem, wskazując na jej różdżkę.
-To..To moja różdżka- odparła przejęta, wyciągając patyczek w jego stronę, czym jednak się naraziła, ponieważ otaczający ich ludzie odebrali to jako atak.
-Stop!- zatrzymał ich czarnoskóry, a wszyscy posłusznie wypełnili jego polecenie- To mi nie wygląda na standardową różdżkę, a Wy sami wyglądacie jakbyście przybyli z innego świata. Pójdziecie z nami- po tych słowach spotkani czarodzieje rozsunęli się, wciąż jednak pilnując trójkę uczniów z tyłu, i nakazali im iść przed siebie.
-Jakbyśmy mieli inne wyjście- powiedział cicho Draco, posłusznie ruszając do przodu.



-Nie mogę tego dla Ciebie zrobić- szepnęła Ginny Weasley, ocierając spływające łzy- Nie mogę, Blaise, po prostu nie mogę. Zwłaszcza teraz…Kiedy Harry i Hermiona zaginęli. Myślisz, że mogłabym to zrobić własnym rodzicom? Sfingować swoją śmierć? Tak po prostu zniknąć z ich życia? Skazać na nią niewinną osobę, po to bym mogła być bezpieczna? To nie jest wcale dobre wyjście z tej sytuacji..
-Jest najlepsze!- przerwał jej Ślizgon, łapiąc ją lekko za ramiona.- Rozumiesz, ile trudu sobie zadałem, by móc Cię uratować? Nie widzisz tego? Czarny Pan nie odpuści. Jeśli czegoś chce, to będzie to miał. Nie ja, to ktoś inny. Myślisz, że Nott czy Crabbe będą się zastanawiać na tym, czy Cię zabić?
Jego słowa dotykały dziewczynę bardziej, niż był on świadomy. Płakała cicho, raz po raz ocierając łzy. Dlaczego Voldemort wybrał właśnie ją? Dlaczego to musiała być ona?
-Nie wybrałem przypadkowej osoby, Ginny. Nie skazałbym nikogo na śmierć, gdybym mógł tej osobie pomóc. Tak, jak próbuję zrobić z Tobą. Wierzysz mi, prawda?- spytał z nadzieją w oczach, a Gryfonka pokiwała głową- Znam Jane od dzieciństwa. Zawsze była słabsza od innych, zawsze bledsza, smutniejsza. Nie zdziwiłem się, że, pomimo że pochodzi z czarodziejskiej rodziny, jest charłaczką. Odkąd skończyła osiem lat, praktycznie zamieszkała w Mungu. Nikt, nawet najlepsi magomedycy nie są w stanie jej uleczyć. Nawet nie wiedzą, co jej jest…Wiedzą tylko, że umiera. Wypuścili ją ze szpitala tylko dlatego, że chciała odejść w domu, bez tych wszystkich ludzi. Zgodziła się bez wahania, gdy ją o to poprosiłem. Jej już nic nie pomoże…Ona umrze, Ginny. Ale przed śmiercią może komuś pomóc. Może uratować dwie osoby…
-Nie mogę- powtórzyła Gryfonka- Nie zrobię tego mojej rodzinie.
Popatrzyła jeszcze przez chwilę na stojącego z opuszczonymi rękami chłopaka, pokręciła głową i wyszła.
Już po chwili wszystko, co znajdowało się w jego zasięgu, zostało rozbite lub roztrzaskane o najbliższą ścianę.
-Nie chcesz po dobroci, to załatwię to inaczej!- krzyknął chłopak, choć już nikt go nie słuchał.



-Pięknie. Po prostu pięknie się wpakowaliśmy! Lepiej być nie mogło!- krzyk Dracona niósł się po nisko sklepionym pomieszczeniu, w którym zamknięto go z Potterem- Po co Granger opowiedziała im wszystko co nas spotkało? Mogliśmy coś wymyślić, a wtedy pewnie puścili by nas wolno i moglibyśmy zastanowić się, jak wrócić do domu. Ale nie, przecież najmądrzejsza na świecie Gryfonka, gdy spytali ją skąd przyszliśmy, musiała im odpowiedzieć, że z przeszłości!- nie przerywając słowotoku chodził po pokoju, biorąc do ręki różne przedmioty, które w nim stały, sam nie do końca wiedząc, po co.
Harry, który w ciągu ostatniego czasu zdążył trochę poznać Ślizgona i jego reakcje na stres, po prostu usiadł na jednym z dwóch łóżek znajdujących się w pokoju i rozejrzał się. Osoby, które ich tu przyprowadziły, nie zrobiły im krzywdy. Odrobinę martwił się o Hermionę, którą kobieta w średnim wieku wprowadziła do innego pokoju, niż ich, ale miał przeczucie, że nic im się tu nie stanie. Gdyby tak miało być, ludzie, których tu spotkali, mogliby zrobić im krzywdę w lesie. To normalne, że starali się działać spokojnie i dlatego przyprowadzili ich w miejsce, w którym się teraz znajdują, ale przecież nic złego się nie działo. Hermiona opowiedziała im wszystko, co ich spotkało. Ich słuchacze w żaden sposób tego nie skomentowali. Powiedzieli, ze przyda im się odpoczynek, a później dwoje czarodziei zaprowadziło ich do tych pokoi, mówiąc im, że mogą się teraz przespać, a na wszystkie ich pytania odpowiedzą rano. Harry, choć był równie niecierpliwy jak Malfoy, postanowił zaufać Hermionie, która przed rozstaniem zakazała im robić głupoty. Jeśli ona wierzyła, że Ci ludzie mogą im pomóc, to chyba on powinien jej zaufać.
Jakiś huk, który rozległ się obok jego głowy, przerwał jego rozmyślania.
-Byłbym wdzięczny, gdybyś nie rozbijał już więcej dzbanków obok mojej twarzy, Malfoy- powiedział Gryfon tonem, jakby mówił o pogodzie.
-Ja tylko chciałem, żebyś mnie wreszcie posłuchał, kretynie!- warknął blondyn, odwracając się od towarzysza plecami i wyglądając przez okno.
-Ile można słuchać Twojej gadki? Myślisz, że jesteśmy w stanie się im przeciwstawić? Niby jak, nie mając różdżek?
-Skąd mam to widzieć, do cholery? To Ty jako niemowlę pokonałeś samego Voldemorta, to co, z nimi nie poradziłbyś sobie bez różdżek?- wrzasnął Ślizgon, zupełnie wyprowadzony z równowagi.
-Wiesz co, Malfoy?- odparł Harry, ledwo panując nad śmiechem- czasami stwierdzam, że mógłbym Cię polubić.



Ginny siedziała w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Nie przejmowała się osobami, którzy na nią patrzyli. Wiedziała, że wszyscy myślą to samo- że jest w takim stanie, bo przejmuje się dwójką swoich zaginionych przyjaciół. W tym momencie jednak, myślała tylko o tym, co powiedział jej Zabini. Dlaczego to właśnie ona miała stać się celem Voldemorta? Dlaczego to właśnie ją miała spotkać śmierć? Skarciła się w duchu za swoją egoistyczną postawę i pomyślała o Ślizgonie. O tym, ile ryzykuje, próbując ją uchronić. Bo przecież on to wszystko robił właśnie dla niej. Widziała, że nie mogła tego tak zostawić, ale nie chciała też nikomu o tym mówić. Blaise miał rację- wszyscy są teraz pochłonięci sprawą zaginięcia ich przyjaciół. Czuła jednak, że sami nie w stanie poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, że ona ich przerasta. Byli w końcu tylko nastolatkami, a wyzwanie, jakie przed nimi postawiono było ponad ich możliwości. Zdawała sobie też sprawę, że, jak to miała w zwyczaju, dała ponieść się emocjom. Postanowiła przespać się ze swoimi myślami, a decyzję podjąć. Przede wszystkim nurtowało ją jedno pytanie: czy Ślizgonom można ufać?



Pokój był skromny, ale ładnie urządzony. Hermiona nazwałaby go typowo dziewczęcym, choć nie znajdowały się w nim żadne różowe elementy, czy słodkie misie. Ot, po prostu. Taki był. Wydawał jej się też przytulny. Usiadła na łóżku i jeszcze raz rozejrzała się dookoła. Kobieta, która ją tu przyprowadziła, poinstruowała ją, co gdzie znajdzie, oraz poinformowała, że będzie na nią czekać dokładnie za 12 godzin, przed drzwiami. Miała całe 12 godzin tylko dla siebie a znajdująca się obok łóżka mała biblioteczka wręcz do niej krzyczała. Czuła się uspokojona i zrelaksowana, choć przecież nie powinna. Miała jednak dobre przeczucia i liczyła, że może w końcu, przy pomocy tych ludzi, uda im się wrócić do domu.