niedziela, 29 września 2013

Zakazana miłość XIII

Witam, witam (: Jak Wam minął pierwszy miesiąc roku szkolnego? Mam nadzieję, że jeszcze żyjecie :p 
Co do rozdziału, to nadal wszystko jest trochę zagmatwane- przynajmniej moim zdaniem. Dopóki jednak nasi bohaterowi nie wrócą z "innego" świat będzie to tak wyglądało. Chcę po prostu pokazać zarówno to, co spotyka ich, jak i ich bliskich, którzy pozostali we właściwych czasach. 
Zapraszam do czytania (:


~*~




Czas płynie.
Wszystko przemija, a nam nie pozostaje nic innego jak przyjąć to do wiadomości. Wraz z przemijaniem przychodzi śmierć.
Czasem przybywa do ludzi świadomych, pogodzonych z losem i tym, że muszą odejść. Istnieje jednak śmierć, która przychodzi znienacka.
Nie zważając na nic, zabiera z sobą ludzi, którzy mieli przed sobą całe życie, a my nie jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić.
Czasem jednak od śmierci gorsza jest niepewność. Okres, w którym nie wiemy, czy osoba dla nas najważniejsza zniknęła z własnej woli, czy też przydarzyło się jej coś strasznego. Myśli o tym, co mogliśmy zrobić, by ochronić osobę, która jest dla nas ważna, nie ustają.
Jean Granger wpatrywała się tępo w list, który tego dnia otrzymała do samego Ministra Magii. Wciąż w głowie powtarzała słowa użyte w tymże liście: „życie toczy się dalej” i „niekiedy wydaje się nam, że nastąpił koniec świata, okazuje się jednak, że to dopiero jego początek”.
Obok koperty z logo Ministerstwa leżała druga, jeszcze nie otwarta, której nadawcą był Albus Dumbledore. Po dłuższej chwili trwania w kompletnym bezruchu, kobieta sięgnęła po kopertę, na której widniała hogwardzka pieczęć.
Z lekkim niepokojem wyciągnęła list, gdyż bała się, co dyrektor ma jej do przekazania. Strach o córkę ściskał jej gardło, a świadomość, że być może nigdy jej nie zobaczy, paraliżowała.
Myśli o Hermionie nie dawały jej spokoju. W dłoniach ściskała list, ale nie odważyła się do niego zajrzeć. Wciąż do jej głowy napływały wspomnienia wspólnych dni spędzonych z Hermioną. Nie mogła sobie z nimi poradzić.
Bo najtrudniejsze ze wszystkich jest pozwolić odejść komuś, kogo się kocha.


 -Już spokojnie, Hermiono, wszystko będzie dobrze- mówił uspokajająco Harry, choć niepewny, czy dziewczyna w ogóle go słyszy.
-Widziałeś, co to było, Malfoy?
-Na początku myślałem, że to centaury, ale gdy rozwinęły te swoje wielkie skrzydła- Draco przymknął oczy i potrząsnął głową, próbując wymazać z pamięci dręczące go obrazy- Nie zdążyłem nic zrobić, stałem za daleko, ten stwór nagle machnął skrzydłami, a sekundę później wbił w nią pazury…- na te słowa Chłopiec, Który Przeżył pokiwał głową, powstrzymując łzy.
Przy pomocy Dracona udało mu się powstrzymać krwawienie u Hermiony. Opatrzyli i w miarę możliwości uleczyli jej rany- zrobili dla niej tyle, ile potrafili.
Dziwne stwory, które na nią napadły, uciekły zaraz po ataku.
Potrzebowali pomocy, ale nie chcieli szukać jej u nikogo z tego świata. Jednak bez fachowej pomocy, nie mogli przewidzieć, co stanie się z Hermioną.
Impas. Tak określił to Malfoy, który w tym samym momencie próbował rozpalić ognisko.
Żaden z nich nie myślał wtedy o nienawiści i podziale wedle krwi.
Bo zdarzają się w życiu sytuacje, w których trzeba się zjednoczyć, pomimo różnic.



Mała piłeczka raz po raz lądowała w dłoni chłopaka. Po chwili odbijania, odrzucił on piłeczkę i położył się na łóżku, ręce zakładając na kark. Dookoła niego wszystko wyglądało tak, jak zawsze.
Dwa duże łóżka stały obok siebie, przedzielone małą szafką nocną, na której zawsze można było zauważyć butelkę Ognistą Whisky i Czekoladowe Żaby- ulubione słodycze Blaise’a. Naprzeciw łóżek stały dwa biurka i dwie komody. Biurko Dracona zawsze wyglądało nienagannie, w przeciwieństwie do biurka Zabiniego.
Pod łóżkami chłopaków znajdowały się miotły. Drzwi, które znajdowały się po lewej stronie od wejścia, prowadziły do łazienki.
W dormitorium panował haos, ubrania leżały porozrzucane na łóżku i krzesłach stojących przy biurku.
Wszystko było tak, jak zawsze.
Mimo to pustka była wszechobecna.
Blaise podniósł się do pozycji siedzącej i zmierzwił dłonią włosy.
Wzrok przeniósł na łóżko, które należało do jego przyjaciela. Jego ciałem wstrząsnął szloch. Siła i hart ducha gdzieś wyparowały.
Był tylko zwykłym dzieckiem, a płacz stał się cichym wołaniem o pomoc, którego nikt nie słyszał.


-Jak myślisz, nic jej nie będzie?- spytał cicho Draco, spoglądając na bladą twarz Hermiony. Siedzieli właśnie przy małym, ale dającym dużo ciepła ogniu, który rozpalił Malfoy. Niebo zaczęło się już rozjaśniać, zwiastując nowy dzień.
-Mam nadzieję – odpowiedział mu Harry; w przeciwieństwie do Dracona nie mógł patrzeć na twarz swojej przyjaciółki, więc odwrócił wzrok.
-Potter?- zaczął ponownie Malfoy, a Harry uniósł brwi- Wydaje mi się…- kontynuował niechętnie i jakby z oporami- Że moglibyśmy spróbować porozumieć się z osobami z naszych czasów.
-Ale…jak? I dlaczego wcześniej nie mówiłeś?- pytał rozentuzjazmowany Potter; do jego serca ponownie zaczęła napływać nadzieja.
-Gdy byliśmy jeszcze w tamtych czasach…- zaczął Ślizgon, wciąż wpatrując się w twarz Hermiony- Chciałem pozostawić po sobie jakiś ślad.
Na te słowa Gryfon prychnął cicho, co Malfoy jednak zignorował
-Nie przywiązywałem do tego zbyt wielkiej wagi, ale gdy tu wylądowaliśmy poczułem, że powinienem iść to sprawdzić…
-Kobieca intuicja?- przerwał mu Harry.
-Tak mi przykro Potter, ale Twoje żarty robią się coraz mniej zabawne…- odparł mu chłopak z chytrym uśmiechem na twarzy.
-Gdy dotarłem w tamto miejsce, okazało się, że napisać wciąż tam był! –dodał, już poważniejszym tonem- Drzewo, na którym go wykonałem, poddało się upływowi czasu, urosło, wyglądało po prostu inaczej. Napis wyglądał tak, jakby zrobiony był tego samego dnia, rozumiesz coś z tego?
Potter nie odpowiedział, ale- tak ja Draco- skierował swój wzrok na Hermionę.
Bez niej ciężko im było dojść do jakichkolwiek wniosków.
Na ich drodze pojawiły się nowe pytania, ale odpowiedzi nie przybywało.
-Nie wiem, jak Ty- zaczął nagle Malfoy- Ale ja jestem strasznie zmęczony.
-Zmęczony? Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale musimy zastanowić się nad tym, co robić..- zaczął Harry, próbując uspokoić swój wybuchowy charakter. Mimo, że zdawać by się mogło, że polubił towarzystwo Malfoy’a, w jednym, krótkim momencie Ślizgon potrafił zniszczyć całą sympatię, którą został obdarzony.
-W takim stanie i tak nic nie wymyślę- odpyskował mu Draco, układając się na tyle wygodnie, na ile pozwalało mu podłoże.
-Nie mamy czasu na spanie, idioto!- warknął Gryfon, wyrywając spod głowy Draco jego bluzę, którą Ślizgon użył jako prowizorycznej poduszki.
-Potter!- ryknął wściekły Draco, zrywając się z ziemi. Wymierzył w Chłopca, Który Przeżył różdżką, a na twarz przybrał minę, której nie powstydziłby się sam Voldemort- Nigdy więcej tak nie rób, jasne?- wysyczał mu w twarz.
Harry, zaskoczony, dopiero po chwili odsunął się od chłopaka, a następnie zmierzwił dłonią włosy.
-Rób, co chcesz, ja będę czuwał- powiedział do niego cicho.
Wyciągnął swoją różdżkę, a następnie usiadł przy Hermionie, wpatrując się w jej spokojną twarz, pogrążoną jakby we śnie.
Nie potrafił poradzić sobie z emocjami i strachem o przyjaciółkę. Nie wiedzieli, co jej jest, przez co nie umieli jej pomóc.
Cierpiał i bał się o to, co z nią będzie.
Wyrzuty sumienia go przetłaczały- wciąż powtarzał sobie, że gdyby tylko nie pokłócił się z przyjaciółką, nie oddaliłaby się od miejsca, w którym się wcześniej znajdowali, i nic by się jej nie stało.
To moja wina. Moja.
Kilka słów, które potrafią przytłoczyć i w niewytłumaczalny sposób sprawić, że wydaje się nam, jakby w naszym sercu zagnieździł się niewidoczny, ale wyczuwalny kamień.
Nikt nie lubi być obarczany winą, ale często robimy to sami. Wmawiamy sobie, że mogliśmy zapobiec temu, co się wydarzyło, zapominając o tym, że czasu nie można cofnąć.
Potter ścisnął lekko dłoń swojej przyjaciółki, drugą wciąż zaciskając na różdżce.
Draco przyglądał się im z pewnej odległości, czując że właśnie stracił sojusznika i ponownie stanął na wojennej ścieżce z osobą, na której obecność był skazany.
Oganiała go samotność i bezsilność, gdy patrzył na pogrążoną jakby w śnie twarz Hermiony.
Czas kontynuował swój bieg, pozostawiając im coraz mniej chwil na podjęcie decyzji.


Iść, czy nie iść? Pytać, próbować zrozumieć, czy od razu zaatakować? Pozwolić na wyjaśnienia, czy od razu zarzucić kłamstwo?
Takie pytania gromadziły się w głowie Ginny Weasley, która przemierzała korytarze Hogwartu. Wracała właśnie z boiska od Quidditcha, gdzie- próbując zapomnieć o wszystkich problemach- ćwiczyła razem ze swoim bratem.
Ron, jak to on, nie mógł przegapić kolacji, która właśnie się rozpoczęła, więc od razu po tym małym treningu, udał się do Wielkiej Sali.
Ruda Gryfonka, wymigując się zmęczeniem, sama udała się w stronę Pokoju Wspólnego.
Prawą dłoń trzymała w kieszeni, zaciśniętą na różdżce. W ostatnich dniach stała się nieco nerwowa; zwykły świst powietrza, lub dziwny cień powodowały, że po plecach przebiegały jej ciarki, serce przyspieszało swój bieg, a usta szykowały się do rzucenia zaklęcia.
Zastanawiał się nad tym, jak powinna poradzić sobie ze sprawą Zabiniego.
Czuła się wściekła i osaczona. Znajdowała się w zamku, który do niedawna był jej domem. Aktualnie stał się miejscem, które kojarzyło jej się jedynie ze strachem, niepewnością i bezradnością.
Nie to było jednak najgorsza.
Gryfonka bowiem czuła się oszukana.
Wydawało jej się, że nie jest naiwna, a dorastanie wśród starszych zahartowało ją i uczyniło silniejszą. Myślała, że o chłopakach i ich sztuczkach wiedziała na tyle dużo, by nie dać się nabrać.
Zawsze pewna siebie i swoich racji dziewczyna, w ciągu kilku dni przeistoczyła się w niespokojną i przestraszoną dziewczynkę.
Nie pomagał jej fakt, że nie powiedziała nikomu o swoich podejrzeniach.
Jednak taka już była. Chciała radzić sobie sama, nie narzucać się nikomu i również spróbować udowodnić innymi, że nie jest „tylko” dodatkiem do Wybrańca i jego przyjaciół, ale że sama też potrafi radzić sobie z trudnymi sprawami.
Cechowały ją upór, zawziętość i  silna wola i to właśnie głownie te cechy sprawiły, że nagle skręciła i zamiast udać się do swojego ciepłego łóżka w dormitorium, zaczęła kierować się w zupełnie odwrotną stronę- do lochów, by niedaleko Pokoju Wspólnego Ślizgonów zaczekać na Zabiniego, przez którego ostatnio nie mogła w nocy spać.


-Malfoy- powiedział cicho, ale stanowczo Potter, chcąc wybudzić chłopaka z drzemki. 
Żadnej reakcji.
-Malfoy.
Nadal nic.
-Aguamenti- wypowiedział zaklęcie Gryfon, kierując różdżkę na śpiącego Malfoy’a.
-Co Ty wyprawiasz!?- krzyk Ślizgona podniósł się echem po lesie sprawiając, że drzemiące na drzewach sowy, poderwały się do lotu.
-To Ty wydzierasz się jak opętany, Malfoy- warknął Potter, wciąż celując różdżką w chłopaka.
-Ale to Ty nagle, bez przyczyny, oblewasz mnie lodowatą wodą- odburknął mu Draco, rzucając na siebie zaklęcie, dzięki któremu po ataku Pottera nie było ani śladu.
Potter nie odpowiedział na jego oskarżenia, a jedynie wskazał mu ręką coś, czego tamten wcześniej nie zauważył.
-Ale..Ale jak?- wydukał blondwłosy chłopak, patrząc na to, co wskazywał mu Potter.
-Martwiłeś się, Malfoy?- spytała Hermiona, uśmiechając się złośliwie do Dracona, zszokowanego tym, że się obudziła.
-Zaraz wszystko Ci wytłumaczę- powiedział ze szczerym uśmiechem Potter, ściskając lekko ramię Ślizgona, chcąc nadać mu otuchy.





piątek, 20 września 2013

Zakazana miłość XII

„To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku!”



 Bywają dni, podczas których człowiek ma ochotę schować się w miejscu, w którym nikt go nie znajdzie. Dni, w których najchętniej zapadlibyśmy się pod ziemię, bez możliwości powrotu.
Nic nie jest wtedy w stanie przywrócić na naszą twarz uśmiechu.
Oczy już nie iskrzą.
Policzki się nie rumienią.
Ciało zamiera, choć przecież nie umieramy.
Jest tak, jakby umarła część naszej duszy.
Narcyza Malfoy słuchała podniosłych słów Ministra Magii, szlochów McGonagall, Molly i Artura Weasley’ów i rodziców Granger.
Siedziała obok męża, wpatrując się w jeden punkt na ścianie, próbując odepchnąć od siebie wszystkie myśli i emocje.
Nie mogła uwierzyć w to, co mówił do nich ten mężczyzna.
Dzieci nie było zaledwie dwa tygodnie, a Minister próbował wmówić zebranym tu ludziom, że ich dzieci, ich małe pociechy! Już się nie odnajdą. Proponował im wystawienie tablic upamiętniających Gryfonów i Ślizgona. Tym samym próbował położyć kres ich nadziei; mówił, że dalsze zamartwianie się i próba poszukiwań jest bezcelowa, bo prawdopodobieństwo, że przetrwali tyle czasu w Zakazanym Lesie, bez jedzenia ani podstawowych środków potrzebnych do przeżycia jest znikome.
-Musimy już iść- usłyszała nad sobą cichy głos Severus’a. Po chwili pomógł jej się podnieść, łapiąc ją pod łokieć z jednej strony; z drugiej pomocną dłoń podał jej mąż.
Gdy wychodzili z gabinetu Ministra, zerknęła kątem oka na rodziców panny Granger.
W tamtym momencie nie myślała o tym, że należą do innego świata, że mają „brudną krew”. Byli takimi samymi rodzicami jak ona, czy Lucjusz, a może i lepszymi.
Podczas przemowy Ministra matka Hermiony szlochała cicho wtulając się w męża, a i on uronił kilka łez.
Gdy jednak mężczyzna skończył swoją przemowę, oboje otarli łzy, a kobieta stanowczym głosem powiedziała, że nie zgadza się na uznanie córki za zmarłą, bo jest pewna, że nic jej nie jest, a jej powrót do domu, to tylko kwestia czasu.
Narcyza była w tamtym momencie pełna podziwu dla tej kobiety.
Jej zamarłe na chwile serce, ponownie zaczęło bić.
Na przekór wszystkim i wszystkiemu.
Nadzieja nie ma końca. Choć rwie się bez przerwy.



Zmęczony chłopak przetarł dłonią oczy. Miejsce za zbroją, które wybrał sobie na punkt obserwacyjny dawało mu pewność, że nikt go nie zauważy, ale było tam ciasno i już zaczął odczuwać, jak drętwieją mu nogi. Mimo to, nie poruszył się nawet o milimetr.
W pewnej chwili zauważył, że drzwi, które znajdowały się prawie na wprost jego kryjówki, otwierają się. Dwie pochodnie usytuowane po dwóch stronach drzwi dawały akurat tyle światła, by Blaise dokładnie widział osobę, które przez nie wychodziła.
Rudowłosa postać przystanęła na chwilę, lekko oślepiona światłem. Rozejrzała się dookoła, a następnie ruszyła w stronę wyjścia. Gdy zniknęła mu z oczu, Zabini wyszedł ze swojej kryjówki.
Kilka minut później szedł już korytarzem, wśród tłumów uczniów, starając się nie myśleć o tym, co musiał zrobić i jakie będą konsekwencje jego czynu.
Dłoń, którą trzymał w kieszeni, miał zaciśniętą na małej fiolce, w której znajdowało się kilka włosów Ginny Weasley.
Ta historia dopiero się rozpoczęła.



-Theo, w ten sposób mu nie pomożemy.
-Ty nic nie rozumiesz, Pansy!- odburknął jej chłopak, gwałtownie się odwracając- Nie wiem, czemu Blaise tak bardzo chce utrzymać tą Gryfonkę przy życiu, ale ani jemu, ani nam nie przysporzy to niczego dobrego. Dobrze wiesz, że Czarny Pan w końcu zorientuje się, że nie wszystko idzie zgodnie z planem. Już wystarczająco wściekł się, gdy zniknął Draco. Jeśli i Blaise nie wykona swojego zadania, wszystko spadnie na nas!- mówił wzburzony chłopak, coraz bardziej podnosząc głos.
-Dlatego właśnie musimy mu pomóc!- odparła Parkinson, podnosząc się ze swojego miejsca- Też nie rozumiem, dlaczego bawi się z tą małą w kotka i myszkę, zamiast ją zabić, tak jak kazał mu Czarny Pan, ale w tym szaleństwie może być metoda.
-Musimy z nim porozmawiać. Jak najszybciej- zadecydował Nott i szybkim krokiem ruszył do drzwi.
Pansy, chcąc nie chcąc, musiała ruszyć za chłopakiem. Idąc kilka kroków za nim, rozmyślała o misji Diabła, o nagłym zniknięciu Dracona i o tym, czy ma ono coś wspólnego z misją, z którą sobie nie radził, czy też naprawdę stało mu się coś poważnego.
Przytłaczały ją niepewność i bezradność.
Oddałaby wiele, by wrócił, bo zależało jej na nim.
Mimo, że on nigdy do końca nie docenił jej ani tego, co dla niego robiła ona zawsze stała obok, gotowa spełniać zachcianki chłopaka.
Taka już była. Przez większość osób uważana za głupiutką osóbkę, lekkoducha, osobę, której do szczęścia wystarczy bogaty, przystojny chłopak i puderniczka w dłoni.
Czasem nawet ona sama tak o sobie myślała.
Prawda była jednak inna.
Pansy była małą, zagubioną w świecie dorosłych dziewczynką, na siłę poszukującą akceptacji. Do szaleństwa zakochaną dziewczyną, w chłopaku, który nie kochał nikogo poza samym sobą.
-Uważaj jak łazisz- usłyszała nagle nad sobą dziewczyna, a gdy uniosła wzrok dostrzegła wpatrzone w nią duże oczy, które ciskały w jej stronę pioruny.
-Przepraszam..- wymamrotała potulnie i ruszyła dalej, by dogonić Nott’a.
Bystre oczy rudowłosego Gryfona wpatrywały się w dziewczynę, dopóki ta nie zniknęła za zakrętem.
Przepraszająca Ślizgonka? Tego się Ron Weasley nie spodziewał.



Gdy Harry’emu udało się wreszcie odnaleźć swoich towarzyszy, niebo upstrzone było tysiącami gwiazd. Na początku ani Draco, ani Hermiona nie zauważyli Potter’a; Ślizgon prawie zasypiał z głową opartą o pień drzew, a Gryfonka siedząca na dużym kamieniu pogrążona była w lekturze.
-Coś nam się nie udają nasze ostatnie wspólne podróże, prawda?- spytał Chłopiec, Który Przeżył, by zwrócić na siebie ich uwagę.
-Harry!- krzyknęła Granger, a chwilę później jedynym, co Gryfon widział była burza brązowych loków.
-Wybaczysz mi że nie rzucę Ci się na szyję, Pottuś?- spytał Draco, gdy dziewczyna się od niego oderwała.
-Będzie ciężko, ale nie mógłbym Ci nie wybaczyć, Dracusiu- odpowiedział mu Harry, szczerzą zęby w takim uśmiechu, jakby rozbolał go ząb.
-Jesteście niereformowalni- westchnęła dziewczyna, wracając na swoje wcześniejsze miejsce. Na jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech.
Ponownie byli razem, odzyskała przyjaciela, co więcej: gdy patrzyła na stojących naprzeciw siebie chłopców, wydawało jej się, że między nimi może wreszcie zapanować zgoda.
Nie wiedziała jednak, jak bardzo się myli.



Siedząca na Wieży Astronomicznej Ginny wzdrygnęła się lekko, gdy poczuła na swojej skórze chłodny wiatr. Siedziała w tym miejscu od pory obiadowej, a teraz na niebie było już widać gwiazdy.
Długo rozmyślała nad tym, czy powinna powiadomić kogoś o swoich przypuszczeniach.
Zdecydowała jednak, że nie może zawracać nikomu głowy swoimi domysłami, zwłaszcza że wszyscy wciąż przeżywają to, co przydarzyło się Hermionie, Harry’emu i Malfoy’owi.
Hermiona. Ona wiedziałaby, co zrobić. Jednak jej nie było, a Ginny musiała radzić sobie sama.
Nie mogła zrozumieć postępowania tego chłopaka.
Wydawał jej się taki inny. Myślała, że chce jej pomóc i że ją lubi.
Okazało się jednak, że był zwykłym, kłamliwym Ślizgonem, do tego bardzo niebezpieczny.
Nie wiedziała, co takiego zrobiła i dlaczego on jej to robi.
Czuła się rozbita i sfrustrowana faktem, że nie ma pojęcia, co takiego działo się z nią podczas tych momentów, w których była pod wpływem Ślizgona. Złość i bezsilność próbowała wyrzucić z siebie wraz z łzami, ale nie bardzo jej się to udawało.
Kolejny raz zawiodła się na kimś, na kim jej zależało. Jednak Ślizgon zawsze pozostanie Ślizgonem.
Są ludzie, których uprzejmość gorsza jest od bezczelności.



-Jak to, chciałbyś tu zostać?- warknęła na swojego przyjaciela panna Granger, usiłując zrozumieć to, co właśnie powiedział.
-Nie rozumiesz tego Hermiono, i wybacz mi, ale choćbyś się starała,  nie zrozumiesz! Mam jedną, jedyną okazję poznać swoich rodziców, i nie mam zamiaru z niej nie skorzystać!- mówić to, patrzył raz na dziewczynę, raz na Ślizgona, wyzywającym wzrokiem.
-Wydaje mi się, że to Ty nic nie rozumiesz, Harry!- powiedziała, wskazując na niego oskarżycielsko palcem- Im dłużej tu pozostaniemy, tym trudniej będzie nam wrócić do domu. Według wskazówek, które dostaliśmy od Założycieli, wydedukowałam, że Mgły pozwolą nam ponownie przenieść się w czasie jutro. Jutro, rozumiesz? Nie zostaniemy tu ani dnia dłużej.
-Dlaczego jesteś taką egoistką, Granger? Dlaczego!?- wykrzyknął jej Chłopiec, Który Przeżył, ale natychmiast pożałował swoich słów.
-Egoistką?- powtórzyła dziewczyna, w jej oczach zaczęły zbierać się łzy- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli nie wrócimy, to już nigdy nie będę miała możliwości zobaczenia swoich rodziców? Pomyślałeś o tym? Pomyślałeś o tym, co w naszych czasach przeżywają moi rodzice, rodzice Malfoy’a, państwo Weasley, Ron, Ginny? Zastanowiłeś się przez chwilę nad tym, co oni mogą czuć? To nie jest Twój świat, nasz świat. To miejsce jest obce i nigdy nie stanie się dla nas domem, bo tak naprawdę nigdy nie powinno nas tu być- po tych słowach ominęła chłopaka i ruszyła wijącą się ścieżką.
-Głupia Granger- warknął Malfoy i szybko zbierając z ziemi swoją bluzę i różdżkę udał się za Gryfonką.
Potter, wciąż poruszony słowami dziewczyny, ale równocześnie ciągle przekonany do swojego pomysłu postanowił ruszyć za nimi.
Nim wykonał pierwszy krok po lesie rozszedł się przerażający kobiecy krzyk. Krzyk Hermiony.






poniedziałek, 2 września 2013

Zakazana miłość XI

Przepraszam za małe opóźnienie. Rozdział krótki, ale mam nadzieję, że to, co się w nim wydarzy, zrekompensuje Wam jego długość.
Zapraszam serdecznie (:

                                                                   ~*~

„Rozum może nam wskazać, czego trzeba unikać, ale tylko serce mówi nam, co trzeba czynić.”



-Malfoy?- szepnęła Hermiona, podchodząc do chłopaka.
Spojrzał na nią pytająco, odwracając swój wzrok od drzewa.
Patrzyła na niego, a jej wzrok pokazywał, że jest poruszona.
-Musisz coś zobaczyć- gdy to powiedziała, ku jego zaskoczeniu, chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Ich buty zapadały się w miękkiej ziemi. Szli, starając się nie wpaść w ogromne kałuże; byli jednak zadowoleni z faktu, że deszcze przestał padać, a burza jakby się oddaliła.
Gdy stanęli za ogromnym, sękatym drzewem, dziewczyna wskazała mu coś dłonią.
Wychylił się ostrożnie, a to, co zobaczył sprawiło, że zaraz się cofnął.
Po krótkim spojrzeniu na dziewczynę, ponownie wyjrzał zza drzewa.
Zdumienie i niepewność ogarniały go oraz bardziej. Nigdy nie spodziewał się takiego widoku. Nie mógł jednak oderwać wzroku od dwójki uczniów, na oko w jego wieku, stojących na środku błoni i obejmujących się. W pewnym momencie mężczyzna odgarnął czule z twarzy kobiety włosy, które zgarnął tam wiatr, a ona zaśmiała się wdzięcznie.
Dla Dracona było to za dużo, dlatego odwrócił się i oparł o drzewo, przy którym stali.
Narcyza i Lucjusz nadal stali, zakochani, zapatrzeni tylko w siebie.
Hermiona również odwróciła od nich wzrok i spojrzała na ich syna.
Stał, oparty o drzewo, z pochyloną głową, przyciskając dłoń do oczu.
-Draco…- zaczęła cicho, ale chłopak od razu jej przerwał.
-Nigdy nie widziałem, by mój ojciec okazywał mamie czułość. Nigdy nie widziałem, by komukolwiek ją okazywał! Matka z roku na rok coraz bardziej upodabnia się do niego. Oboje wyrobili sobie maski, których nigdy nie zdejmują. Zawsze słyszałem, że ich małżeństwo zostało zaaranżowane przez ich rodziny, że było z przymusu. Nigdy nie sądziłem, że oni mogli być tak szczęśliwi.
-Oni na pewno bardzo Cię kochają- zaczęła ponownie Gryfonka, ale wystarczyło jej pełne złości, ale i bólu spojrzenie Malfoy’a, by zamilkła.
Chwilę później chłopak podszedł bliżej i wykonał taki sam gest z odgarnianiem jej włosów, jak Lucjusz. Hermiona rozchyliła wtedy usta, zaskoczona i zawstydzona zachowaniem chłopaka, a wtedy On zrobił coś, czego nigdy by się nie spodziewała.
Zbliżył swoją twarz do jej twarzy, a ona poczuła na ustach jego oddech.
Mimo, że w jej głowie myśli aż huczały, i ciągle coś nakazywało jej się odsunąć, ona stała jak sparaliżowana.
A potem chłopak musnął jej usta swoimi.
Żadne z nich nie przewidziało reakcji swoich ciał. 
On objął ją w talii, a ona wsunęła swoje delikatne dłonie w jego włosy.
Wbrew pozorom jednak nie był to pocałunek romantyczny, pełen miłości.
Każde z nich próbowało poprzez ten pocałunek wyładować swoje emocje.
Mieszały się ze sobą ból, bezradność, tęsknota, brak zrozumienia, akceptacji. Zabrakło jednak tego, co powinno być najważniejsze.
Nie zwracali uwagi na nic, co działo się dookoła nich.
Był to jedyny moment, w którym Gryfonka i Ślizgon tak bardzo się do siebie zbliżyli.
W tamtej chwili obojgu wydawało się, że jeśli to przerwą, to stanie się coś złego.
Potrzebowali się nawzajem.
Dwa przeciwieństwa. Osoby z dwóch różnych światów, o zupełnie różnych poglądach. Ludzie, którzy się nienawidzili, zostali postawieni w sytuacji, w której zupełnie nie potrafili się odnaleźć.
Bo zakazany owoc smakuje najlepiej.
W końcu jednak byli zmuszeni się od siebie oderwać.
Draco natychmiast wytarł usta dłonią i odwrócił się od dziewczyny. Hermiona natomiast wciąż wpatrywała się w chłopaka, przygryzając lekko wargę.
Cisza, która między nimi trwała, potęgowała tylko i wciąż przypomniała o niedawnym pocałunku wrogów.
-Nigdy więcej tego nie rób- warknął Malfoy, z powrotem odwracając się do dziewczyny, a ta odsunęła się ze zbolałą miną, jakby chłopak dał jej w twarz.
-No pewnie! To ja Cię pocałowałam, a oprócz tego siłą zmusiłam Cię, byś oddawał ten  pocałunek!- wykrzyczała mu w twarz, a następnie cofnęła się, wiedząc, że jeśli się nie pohamuje, powie o wiele więcej, niż by chciała.
Draco wpatrywał się w nią, nie wiedząc, co zrobić. Uznał, że lepiej będzie, jeśli teraz zamilknie- nadal byli przecież zdani tylko na siebie.
Zauważył, że dziewczyna wykonała jakiś ruch, a chwilę później na niebie dostrzegł czerwone iskry; takie same, jakie wystrzelił w ich czasach, gdy po raz pierwszy zetknęli się z Czarnymi Mgłami.
Podszedł do niej i chwycił ją za rękę, odwracając dziewczynę w swoją stronę.
-Co Ty wyprawiasz?
-Nie mam zamiaru spędzić w Twoim towarzystwie więcej czasu, niż to konieczne. Zostajemy teraz tutaj. Jeśli Harry jest niedaleko, na pewno dostrzeże iskry, a wtedy nas odnajdzie. Będziemy mogli wtedy wrócić do naszych czasów i uwolnię się od Ciebie raz, na zawsze.


W sali, w której znajdowała się Ginny, było strasznie zimno. Dziewczyna podniosła obolałe ciało i rozejrzała się dookoła. Mimo, że wytężała wzrok, nie udało się jej za dużo zauważyć, bo brudne okna nie przepuszczały wiele światła. Otrzepała zakurzone ubranie i przeczesała włosy palcami, usiłując wypatrzyć coś więcej, niż ogromne pajęczyny i okna, przez które nic nie było widać.
Gdy nic nie wskórała, postanowiła ruszyć się z miejsca. Szła powoli, uważając, by się nie potknąć, z wyciągniętymi przed siebie rękami.
Gdy wyczuła dłonią przed sobą gładką powierzchnię ściany, zaczęła iść wzdłuż niej, próbując odnaleźć drzwi.
Szła spokojnie, oddychając głęboko, raz po raz kichając, bo każdy jej krok wprawiał w ruch drobinki kurzu z podłogi. Nie panikowała, w ogóle starała się nie rozmyślać o tym, co się stało i jak znalazła się w tym miejscu. Próbowała się tylko wydostać, o wszystkim postanowiła rozmyślać później. W duchu dziękowała za starszych braci, wśród których dorastanie ją zahartowało. 
W pewnej chwili pod dłonią poczuła drewnianą strukturę, a następnie udało jej się odnaleźć klamkę.
Nacisnęła ją, a ona, o dziwo, ustąpiła.


Czerwone iskry na ciemnogranatowym niebie jednoznacznie wskazały Harry’emu położenie jego współtowarzyszy.
Wpatrywał się przez dłuższą chwilę w punkt, w którym zauważył iskry, a następnie zaczął przedzierać się przez krzaki. Myśli o tym, że nie trafili do swoich czasów przestały zaprzątać mu głowę. Rozmyślał tylko o swoich rodzicach.
Po piętnastu latach życia bez nich, gdy przyzwyczaił się już do myśli, ze nigdy na własnej skórze nie przekona się, jacy są, dostał od lasu szansę ich poznania.
Zdając sobie sprawę z faktu, że jest to niebezpieczne, ze względu na ich położenie, wciąż zastanawiał się, co zrobić, by Hermiona i Draco zgodzili się zostać w tych czasach na dłużej.
Na dłużej, a może nawet na zawsze- wszystko, tylko po to, by móc żyć ze swoimi rodzicami. Nie myśląc o konsekwencjach, ani o niebezpieczeństwie.


-Zimno jest, szanowny Wybraniec mógłby się pospieszyć- mruczał cicho Draco, przechadzając się po małej polance, by choć trochę się rozgrzać.
Hermiona natomiast przeglądała rzeczy, które znalazła w małej torebce od Założycieli.
Nie odzywali się do siebie, a Gryfonka sprawiała wrażenie, jakby nie zauważała obecności chłopaka.
Bolała ją jej urażona, Gryfońska duma. Czuła się wykorzystana.
Najgorsze w jej mniemaniu był to, że nie przerwała tego pocałunku. Fakt, że oddawała go bardzo zachęcająco jeszcze bardziej ją dołował.
Denerwowała się również tym, że znowu nie wrócili do swoich czasów. Zbłądzili po drodze i wylądowali kilka lat przed swoim narodzeniem.
W jej głowie aż huczało od domysłów.
Dziewczyna chciała wrócić do swoich czasów, do przyjaciół i rodziny, ale wiedziała, że im więcej skoków wykonają, tym bardziej niebezpieczne staje się to dla nich i ich organizmów.
Pozostanie w tych czasach wiązałoby się jednak z poddaniem się, a na to nie mogła przystać.
Bo Gryfoni nigdy się nie poddają.


Mijający ją na korytarzu uczniowie patrzyli podejrzliwie, a niektórzy z politowaniem. Ginny zdawała sobie sprawę, że jej wygląd pozostawia wiele do życzenia, ale nie przejmowała się tym, co inni o niej pomyślą.
Gdy dotarła do portretu Grubej Damy, nagle doznała olśnienia.
-Czy widziała Pani, co się tu wczoraj wydarzyło?- spytała, a kobieta z obrazu spojrzała na nią z politowaniem.
-Wiem i widzę wszystko, co dzieje się w tej szkole, moja panno. Hasło?
-Czyli nie widziałaś…- mruknęła do siebie dziewczyna- I nic niecodziennego i dziwnego nie widziała Pani wczoraj?- dodała głośniej.
-Cóż…- zaczęła wolno Dama, teatralnie rozglądają c się na boki, a Ginny poczuła, że traci tylko czas i cierpliwość.
-Widziałam tu pewnego przystojnego Ślizgona, a to dziwne, bo oni bardzo rzadko się tu pojawiają. Wydawał się zdenerwowany, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił- dopowiedziała po chwili rzeczowo.
Ruda była zdziwiona tym, że Gruba Dama poszła jej na rękę, ale nie zamierzała jej jeszcze dziękować.
-I oczywiście Ty wiesz, kim on był, prawda?- spytała, ściszając lekko głos.
-Nie da się go nie znać- odpowiedziała, a Ginny poczuła, że coś jakby utknęło jej w gardle, co uniemożliwiało przełykanie.
-Ty też już wiesz…Tak, to był Blaise Zabini- dodała, a następnie, nie pytając o hasło, odsłoniła wejście do Pokoju Wspólnego Gryfonów.