„Każde głębsze uczucie prowadzi do cierpienia. Miłość bez cierpienia
nie jest miłością”
Palcami wystukiwałem nerwowy rytm na restauracyjnym stole.
Od dziecka uczony byłem punktualności, więc i tego samego wymagałem od osób, z
którymi się umawiałem. Był jednak ktoś, kto tego nie rozumiał, więc i nie
przestrzegał. Na niego właśnie czekałem już od pół godziny.
Mój przyjaciel, którego z niecierpliwością oczekiwałem miał
pojawić się piętnaście minut temu. Czekałem na niego tylko dlatego, że nie
widzieliśmy się od pół roku, oraz dlatego, że miał mi dzisiaj przedstawić swoją
narzeczoną.
Byłem ciekawy, kim ona jest, bo Blasie powiedział mi, że na
pewno mnie to zdziwi.
Bardziej dziwił mnie sam fakt, że Zabini miał narzeczoną, a
co za tym idzie- zamierzał się ustatkować. Nie mam pojęcia, jak chciał to
zrobić- po wojnie jego majątek został skonfiskowany, on sam nie potrafił
odnaleźć się w żadnym zajęciu, choć próbował wielu rzeczy; ostatecznie zawsze o
pomoc zwracał się do mnie.
I ten mężczyzna chciał założyć rodzinę?
Drzwi restauracji otworzyły się nagle, a ja podniosłem
wzrok, mając nadzieję, że nareszcie Zabini raczył się zjawić.
To jednak nie był mój przyjaciel.
Stała tam Ona, w luźnej, kwiecistej sukience, z
rozpuszczonymi włosami, rozglądając się dookoła, jakby kogoś szukała.
Hermiona Granger.
Widziałem ją po raz pierwszy od sześciu lat, a nadal
wyzwalała u mnie takie same uczucia jak w Hogwarcie.
W pewnym momencie odwróciła się, a jej wzrok spoczął na
mnie. W tej samej chwili na jej twarz wypłynął zdradziecki rumieniec, a ona
sama natychmiast się odwróciła.
Chciałem do niej podejść. Przywitać się. Zaprosić do swojego
stolika. Zrobić to, na co nie miałem odwagi, gdy mieliśmy po szesnaście lat-
przeprosić ją. Mógłbym jej powiedzieć, że odkąd pamiętam żywiłem do niej
pozytywne uczucia, ale nie mogłem się ujawnić- na przeszkodzie stało jej
pochodzenie. Być może także moje.
Nim jednak zdołałem wykonać jakikolwiek ruch ktoś do niej
podszedł.
Blaise Zabini, który właśnie wszedł do restauracji objął ją
ramieniem, i wkrótce oboje- on uśmiechnięty, ona zakłopotana- ruszyli w stronę
mojego stolika.
-Witaj, Draco.
Po zakończeniu kolacji, która męczyła mnie jak żadna inna,
postanowiłem wybrać się na nocny spacer po mieście.
Przez cały wieczór wysłuchiwałem wywodów mojego przyjaciela
i coraz bardziej czułem, że mamy ze sobą coraz mniej wspólnego. Nie potrafię
zrozumieć, dlaczego.
Druga wojna zmieniła każdego, i doskonale zdałem sobie z
tego sprawę. Większość osób zapamiętała to jako lekcje na przyszłość i za wszelką
cenę starali się poprawić.
Patrząc na Blaise’a mam wrażenie, że nie liczy się on z
niczym.
Może i zależy mu na Hermionie, może i cieszy się na to, że
niedługo zostanie ojcem- powiedział mi, że to już za pięć miesięcy- ale jednak
nadal pozostał głupim chłopakiem, który żyje z dnia na dzień, nie przejmując
się przyszłością. Nie potrafię zrozumieć jego postępowania. Rodzina, którą chce
założyć to wielka odpowiedzialność. Patrząc na niego, wydaje mi się, że nie
potrafi zadbać sam o siebie- nie mówiąc o dziecku i narzeczonej.
Nie chodziło tu jednak tylko o jego bezmyślność.
Idąc na to spotkanie wydawało mi się, że mój przyjaciel chce
poprawić nasze relacje, które przez ostatnie pół roku zdecydowanie osłabły.
On pozostał w kraju, ja trzy lata po wojnie wyprowadziłem
się razem z matką do Francji. Ona zatrudniła się w eleganckim, choć mugolskim
butiku, a ostatnio poznała nawet jakiegoś mężczyznę, przy którym widocznie
odżyła.
Ja sam zajmuję się prawem czarodziei w francuskim
Ministerstwie Magii.
Odzyskałem pieniądze, pozycję, szacunek- to, co straciłem
zaraz po wojnie. Znów mogłem poczuć się lepszy od innych- to uczucie
towarzyszyło mi nawet przy spojrzeniu na najlepszego przyjaciela, który nie
dorobił się niczego.
Teraz jednak on miał coś, czego ja nigdy nie miałem.
Zdobył miłość.
A jego miłością okazała się Hermiona Granger- kobieta, którą
podziwiałem od kilku lat, i której już nigdy nie będzie dane mi mieć.
Blaise kontaktował się ze mną od tamtego czasu trzy razy.
Pierwszy, gdy potrzebował dużej sumy pieniędzy. Na co one mu
były- nie powiedział- a ja nie zamierzałem dopytywać. Wysłałem mu daną sumę, w
końcu nadal był moim najlepszym przyjacielem.
Drugi raz skontaktował się ze mną, by zaprosić mnie na ślub
swój i Hermiony, trzy miesiące po naszym spotkaniu w restauracji.
Nie chciałem tego oglądać. Nie chciałem widzieć, jak jedyna
kobieta, która poruszyła moje serce oddaje się innemu. Zwłaszcza, ze był to mój
przyjaciel.
Kolejny i ostatni raz rozmawialiśmy dwa miesiące po jego
ślubie, gdy zadzwonił, by powiadomić mnie o tym, że urodził mu się syn.
Ucieszyłem się, pomimo że był widocznym owocem miłości jego i Hermiony.
Ale mimo wszystko, Blaise pozostawał moim przyjacielem.
Wysyłałem im życzenia na każde święta i urodziny, oraz
prezenty dla małego Matthew’a.
Od nich również dostawałem kartki z życzeniami, ale był to
jedyny kontakt, jaki utrzymywaliśmy przez długi okres czasu.
Aż do pewnego telefonu, który odezwał się trzy lata po
urodzeniu ich syna.
Samolot powoli przygotowywał się do lądowania, więc zapiąłem
pasy.
Ten mugolski sposób podróżowania wydawał mi się
najwygodniejszy i zwyczajnie przyjemny- uwielbiałem znajdować się tak wysoko
nad ziemią- ale również czasochłonny, co dawało dużo chwil, podczas których
mogłem wszystko przemyśleć.
Nigdy nie spodziewałem się, że będę wracał w rodzinne strony
tylko po to, by pożegnać się z moim przyjacielem.
Po to, żeby towarzyszyć mu w ostatniej drodze.
Śmierć bliskiej osoby zawsze niesie ze sobą dużo pytań, na
które brak odpowiedzi.
Czy zawsze postępowaliśmy słusznie? Czy zrobiliśmy wszystko,
co mogliśmy, co było w naszej mocy?
Pojawia się wiele słów, które chciałoby się powiedzieć, ale
wiemy, że nigdy już nie będziemy mogli tego zrobić.
O jego śmierci powiadomiła mnie Kay- jego kuzynka, z którą
od długiego czasu pozostawałem w przyjacielskich stosunkach.
Dowiedziałem się, że Blaise ciężko chorował od ponad dwóch
lat. Nikt mi o tym nie powiedział.
Nikt nie powiadomił mnie, że mój przyjaciel może umrzeć.
Miałem o to pretensje do każdego.
Dopiero teraz zrozumiałem, że problem mógł leżeć we mnie.
Gdybym bym prawdziwym przyjacielem, próbowałbym się z nim skontaktować w
trakcie tego okresu. Gdybym bym prawdziwym przyjacielem, on sam chciałby mi o
tym powiedzieć. Mógłbym być przy nim, wspierać jego, a także Hermionę i ich
synka.
Może gdybym wiedział, mógłbym jakoś pomóc.
Ale coś w głowie uporczywie podpowiadało mi, że nawet gdybym
wiedział, nic nie mógłbym zrobić. Nie byłem przecież cudotwórcą.
Jedyne, co mogłem mu wtedy ofiarować były moje pieniądze, które
i tak nic by nie pomogły.
Najbardziej bolał mnie fakt, że nie zdążyłem się pożegnać i
choć nie wiem, jakbym chciał, czasu już nie cofnę.
Nie cofnę wszystkich złych słów, które wypowiedziałem pod
jego adresem.
Potrząsnąłem głową i przymknąłem powieki, pod którymi
gromadziły się łzy.
Muszę być silny.
Płacz i cierpienie nic już nie zmieni.
Jego już nie ma. Na zawsze.
Mały, ale dobrze
wyglądający kościółek nie przyciągał wzroku przechodniów. Mój jednak już tak.
Za nią znajdował się cmentarz, na którym spocząć miało ciało mojego
przyjaciela, o czym starałem się na razie nie myśleć.
Gdy wszedłem do środka, pogrzeb już trwał.
-Cudowny mąż, wspaniały ojciec…- mówił ksiądz, a ja starając
się nie patrzeć na trumnę stojącą przy ołtarzu, próbowałem pozostać
niezauważony.
W tak małym kościele było to jednak niemożliwe, dlatego
zaraz po moim wejściu osoby siedzące z tyłu odwróciły wzrok. Przesadą wydawał
mi się jednak fakt, że i ksiądz zainteresował się moim przyjściem i przerwał
kazanie. Wtedy patrzył na mnie już każdy.
Mnie zaś interesowała tylko jednak osoba. Zauważyłem ją w
końcu; siedziała w pierwszej ławce, na kolanach trzymała małe dziecko. Obok
niej dostrzegłem dwie rude czupryny i jedną czarną- ucieszyłem się, że ma w
nich oparcie. Pierwszy raz naprawdę cieszyłem się na widok Potter’a i któregoś
z Weasley’ów.
Szybko zająłem pierwsze wolne miejsce, obok zapłakanej,
starszej kobiety i wsłuchałem się w słowa księdza.
Człowiek jest tylko sumą oddechów. Nie jestem pewien, ale
chyba gdzieś przeczytałem to zdanie. Przypomniało mi się nagle, po wyjściu z
kościoła, i nieprzerwanie tłukło mi się po głowie.
Obserwowałem ludzi, którzy już po zakończeniu całego
pogrzebu wsiadali do mugolskich samochodów, lub szli do małej uliczki za
kościołem, by stamtąd swobodnie się teleportować. Każdy podchodziły do
Hermiony, składał jej kondolencje i odchodził. Wszyscy po kolei odchodzili.
Byłem jednym z ostatnich osób, jaka do niej podeszła.
Spojrzała na mnie i chyba chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobył się tylko
szloch.
Ron, który do niej podszedł chyba chciał ją objąć, ale
uprzedziłem go, a ona ufnie się we mnie wtuliła.
Wtedy właśnie postanowiłem w najbliższym czasie pozostać
przy niej. Przynajmniej do momentu, w którym stanie na nogi.
Od śmierci Blasie’a minęły dwa miesiące, a ja właśnie
wylądowałem w jakimś obskurnym, przydrożnym hotelu. W tym momencie przeklinałem
moją uległość wobec Granger- obecnie Zabini- i fakt, że chciałem być jak
najbliżej niej.
Przez ponad dwa tygodnie od pogrzebu Hermiona była niezdolna
do życia. Nie chciała jeść, nie mogła spać, prawie nie funkcjonowała.
Rozmawiała jedynie z Ginny, mnie, nie wiedzieć czemu, nie chciała nawet
widzieć.
Potter i Weasley również nie rzucili mi się w ramiona i
chyba oczekiwali, że gdy pożegnam mojego przyjaciela, od razu zniknę.
Jednak ani oni, ani Hermiona nie wiedzieli wszystkiego.
Kilka dni po tej przykrej uroczystości, w której brałem
udział, zostałem wezwany przez prawnika państwa Zabini.
Jak się okazało, wszystko co miał, Blaise przekazał Hermionie.
Nie było tego jednak wiele, co więcej- pozostawił ją z długami i nakazem
wyprowadzenia się z ich dotychczasowego mieszkania.
Mi zaś pozostawił jedynie list, który ściskałem teraz w
dłoniach, jak ostatnią deskę ratunku.
Prawnik Blaise’a- Jonathan Cravenmoor- był człowiekiem
bardzo konkretnym, ale też litościwym, a przede wszystkim, bardzo lubił
Hermionę i miał do niej słabość.
Szybko udało mi się go przekonać, by nie mówić jej o
długach, które zresztą od razu spłaciłem.
Później pozostało mi już tylko przekonać do siebie
dziewczynę. Dzięki litości Ginny, która przygotowała dla mniej jeden z pokoi w
mieszkaniu Hermiony, i wbrew sprzeciwom przyjaciółki pozwoliła mi zamieszkać
tam, ile tylko będę chciał, mogłem codziennie mieć kontakt z Granger, nawet
jeśli tego sobie nie życzyła.
Mimo, że moje stosunki z dziewczyną od początku nie układały
się po mojej myśli to z małym Matt’em od razu złapałem dobry kontakt.
Było to o tyle dziwne, że nigdy nie zajmowałem się żadnym
dzieckiem, ani nawet nie chciałem tego robić, a z małym Zabinim spędzałem
ostatnio więcej czasu, niż z kimkolwiek innym. Stał się dla mnie nieodłączną
częścią życia i nie dopuszczałem do siebie myśli, że gdy Miona stanie na nogi,
to zwyczajnie wyrzuci mnie ze swojego domu.
-Dziękuję Ci za wszystko, co zrobiłeś dla mnie i dla Matt’a,
ale od tego momentu jesteśmy w stanie radzić sobie sami- powiedziała mi pewnego
dnia, wystawiając do przedpokoju walizki z moim małym dobytkiem, który miałem
ze sobą.
Nie pozwoliła mi nic powiedzieć. Pocałowała mnie delikatnie
w policzek i odsunęła się, dając mi wolną drogę do odejścia.
-Jeśli myślisz, że tak po prostu stąd wyjdę, to jesteś w
błędzie, Granger.
Po tych słowach wręcz się na nią rzuciłem. Nigdy nikogo nie
całowałem tak, jak jej. Nigdy nikogo nie pragnąłem pocałować tak mocno, jak ją.
Oddała mój pocałunek i przyciągnęła mnie do siebie, tym
samym dają mi przyzwolenie na więcej.
Zatraciliśmy się w sobie, a nasze ciała, po krótkich
pieszczotach, stały się jednością.
-Wyjdź.
Jedno, jedyne słowo, które powiedziała, gdy już się
ubraliśmy.
Później zostawiła mnie samego. Uczucie, które mnie
obezwładniło, było mi całkowicie obce. Dopiero później zrozumiałem, że było to
odrzucenie.
Ja, Draco Malfoy, czułem się odrzucony.
Bolała mnie moja duma, która ucierpiała. Bolało moje
zranione, przerośnięte ego.
Ale najbardziej bolało moje biedne, złamane serce, w którego
istnienie wiele osób wciąż wątpi.
Dlatego właśnie wylądowałem w tym miejscu. Było okropne, ale
też był to najbliższy mieszkaniu Hermiony hotel.
Rozprostowałem list, który machinalnie zgniotłem w dłoni i
zacząłem czytać go ponownie, wręcz słysząc w głowie głos przyjaciel i widząc
go, gdy sprawną ręką kreślił litery na drogim papierze.
Drogi Draco,
Jeśli to czytasz, to znaczy, że przegrałem. Cóż, pewnie
Cię to nie zdziwi, prawda? Przecież w moim życiu nic się nie udawało. To Ty
zawsze byłeś tym lepszym. Wiesz, że chciałem osiągnąć to, co miałeś Ty?
Może nie powinienem tego pisać, ale teraz to nie ma już
większego znaczenia, a chciałem wyjawić wszystko, i wyjaśnić wszystkie
niedopowiedzenia. Jeden, jedyny raz czułem się lepszy od Ciebie, a radość,
którą wtedy odczuwałem, towarzyszy mi do dzisiaj. Chyba już wiesz, kiedy to
było?
Napisałem, że nic mi się w życiu nie udawało. To nie do
końca prawda.
Udały mi się dwie rzeczy.
Znalazłem kobietę mojego życia.
Ta kobieta, po pewnym czasie dała mi syna.
To coś, czego nie
można kupić za żadne pieniądze i Ty o tym wiesz, Draco.
Wiedziałem o tym, że już w Hogwarcie, że żywisz do niej
jakieś cieplejsze uczucia, ale nie przyznawałeś się sam przed sobą do tych
uczuć, więc tym bardziej nie przyznałbyś się przede mną.
Wystarczył mi jednak Twój wzrok, tamtego wieczoru, gdy
powiedziałem Ci, że jest moją narzeczoną, bym wiedział, że nadal coś do niej czujesz.
Pierwszy raz miałem to, czego nie miałeś Ty i dopiero
teraz widzę, jak śmiesznie dumny z tego byłem.
Wiem jednak, że nie byłem godny, by to posiąść.
Hermiona jest cudowną kobietą, a Matt cudownym dzieckiem.
Oboje potrzebują ciepła, miłości, prawdziwego domu.
Wiem, że Ty jesteś jedyną osobą, która może im to
zapewnić.
To jest moja ostatnia wola. Chyba powinno się taką mieć,
prawda?
Chcę, byś się nimi zaopiekował. Być może, kiedyś Hermiona
odwzajemni Twoje uczucie, a wtedy będzie mogli stworzyć prawdziwą rodzinę.
Proszę, spraw by byli szczęśliwi.
Liczę na Ciebie, mój przyjacielu.
Blaise Zabini.
Gdy skończyłem czytać, rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Wstałem, zły na osobę, która ośmieliła się to zrobić, ale moją złość zastąpiło
ogromne zdziwienie, gdy zobaczyłem, kto stał za drzwiami.
-Musimy porozmawiać- powiedział Potter, rozglądając się po
pokoju, który zajmowałem.
Wpuściłem go do środka, a ten natychmiast zajął jedyne wolne
od moich rzeczy krzesło.
-Posłuchaj Malfoy, jesteś jedyną osobą, która może nam
pomóc. Śmierciożercy próbują się odrodzić. Potrzebujemy kogoś, kto zorientuje
się w sytuacji. Oni Ci zaufają. A przede wszystkim, my Ci ufamy. Potrzebujemy
właśnie Ciebie.
-No to udało Ci się mnie zaskoczyć- powiedziałem do niego,
zmuszając się do uśmiechu.
Nie musiał mi mówić, z czym to się wiąże, bo dobrze
wiedziałem.
Jeden zły ruch i wszystko zniszczę, a wtedy zginę.
List od Blaise’a przyciągał mój wzrok.
„Chcę, byś się nimi zaopiekował”
Walcząc z działalnością Śmierciożerców mogłem zapewnić im
bezpieczeństwo, bo jeśli Ci by się odrodzili, ani Hermiona ani jej syn nie
byliby bezpieczni.
„Spraw by byli szczęśliwi.”
Hermiona chciał, bym odszedł. Może moja nieobecność pozwoli
jej być szczęśliwą? Chyba nigdy się tego nie dowiem.
-Kiedy mam zacząć?- spytałem nagle, a twarz Chłopca, Który
Przeżył, rozświetlił uśmiech.
Dwa tygodnie po rozmowie z Potter’em wylądowałem na, jakby
się wydawało, pustkowiu. Dopiero kilka dni później udało mi się skontaktować z
kilkoma Śmierciożercami, którzy chcieli kontynuować idee Czarnego Pana.
Jestem z nimi już od dwóch miesięcy.
Kilka razy przestawali mi ufać, patrzyli na mnie krzywo.
Testowali mnie, chcąc sprawdzić, czy aby na pewno jestem po ich stronie.
Teraz jednak, ufają mi już całkowicie.
Za kilka dni przeprowadzamy atak na małą, mugolską wioskę-
ma to być ostrzeżenie dla Ministerstwa.
Potter i jego ludzie o wszystkim wiedzą. Będą tam; o wiele
liczniejsi niż dawni poplecznicy Voldemorta, o wiele lepiej przygotowani.
Nie mam wątpliwości kto wygra.
Nie mogę jednak przewidzieć, ile w międzyczasie osób zginie.
Uchyliłem powieki, a rażące światło zaślepiło mi oczy.
Chwilę później zrobiłem to samo, już z lepszym skutkiem.
-Draco…- delikatny, cichy głos przebił się do mojej
świadomości.
Nie byłem jednak w stanie odpowiedzieć.
Przypomniałem sobie walkę. Zdziwienie Śmierciożerców, gdy
stanąłem po stronie Ministerstwa.
Każdy z nich chciał mnie zabić.
Jeśli tu leżę, to im się nie udało.
Ostatnie, co pamiętam, to twarz Nott’a, który stał przede
mną z wyciągniętą różdżką.
Co się stało, że nie zginąłem?
Bardziej, niż kiedykolwiek potrzebowałem Potter’a.
-Jak się czujesz, Draconie?- obcy, męski głos.
Próbowałem mu odpowiedzieć, jednak cały czas nie mogłem. Coś
zaślepiło mi oczy, więc je przymknąłem.
-Weźcie to- udało mi się wychrypieć wreszcie, a chwilę
później oplotły mnie chude ramiona mojej matki.
Słyszałem, że obcy głos coś jeszcze mówił, a później
ponownie zapadłem się w ciemność.
Kolejne otwarcie oczu wypadło już lepiej. Nic mnie nie
oślepiło, i chwilę później mogłem się rozejrzeć po pomieszczeniu, w którym się
znajdowałem.
Wszystko, począwszy od ścian, a skończywszy na pościeli,
było białe. Na krześle obok łóżka, spała moja matka.
Wzruszenie ścisnęło moje gardło, gdy uświadomiłem sobie, że
siedzi tu zapewne od dłuższego czasu.
Próbowałem podnieść się do pozycji siedzącej, ale ból, które
przeszył moje ciało był nie do zniesienia. Wydałem z siebie cichy jęk i opadłem
na poduszki.
To jednak wystarczyło, by obudzić Narcyzę.
-Nareszcie do nas wróciłeś, synku- powiedziała z taką
czułością, że musiałem odwrócić wzrok.
Podała mi szklankę z wodą, i delikatnie podnosząc mi głowę,
pomogła mi się napić. Dopiero wtedy poczułem, jak bardzo byłem spragniony.
-Ile już tu jestem?- spytałem zachrypniętym głosem; nadal
miałem problemy z mówieniem.
-Od dwóch tygodni- powiedziała cicho.
Proste działanie wykonane w mojej głowie i już wiedziałem,
że nie widziałem Hermiony od cały trzech miesięcy.
Ciekawe, co u niej.
-Mam coś dla Ciebie- powiedziała nagle matka, zrywając się
ze swojego miejsca.
Najpierw podała mi małą karteczkę, na której narysowane były
trzy niekształtne ludziki i kilka serduszek. Pod nimi koślawe literki, zapewne
z małą pomocą nakreśliły słowa „Dla Draco” i „tęsknię”.
-Matt bardzo się starał- powiedziała, gdy walczyłem ze
łzami.
-Poznałaś go?- wychrypiałem, a ona pokiwała głową i podała
mi coś jeszcze.
Była to mała fotografia, na której byli Hermiona i Matt.
-Spójrz na drugą stronę- podpowiedziała.
Było tam kilka słów, jednak jeszcze żadne nie poruszyły tak
mną, jak te.
Tęsknimy za Tobą, Draco. Wracaj do nas szybko.
Hermiona.
Wróciłem jednak do nich dopiero po dwóch miesiącach.
Najpierw musiałem dojść do siebie, później potrzebowałem długiej i nużącej
rehabilitacji.
Walczyłem jednak dzielnie, bo wtedy miałem już dla kogo.
Hermiona i Matt byli moja największą motywacją.
Nigdy nie zapomnę widoku, który powitał mnie, gdy przy
pomocy Potter’a wysiadałem z mugolskiego samochodu, przed domem Granger.
Pierwszy podbiegł do mnie jej syn. Podszedł i zwyczajnie
mnie przytulił.
-Długo Cię nie było- powiedział oskarżycielsko, a następnie
pobiegł do domu, jak zrozumiałem, po piłkę, byśmy wreszcie mogli się pobawić.
Później podeszła do mnie Ona. Wyglądała inaczej, jednak
dopiero po chwili zrozumiałem, dlaczego.
Gdy zobaczyła, na co patrzę, zaśmiała się i podeszła bliżej.
-Teraz już nie będziesz mógł odejść- powiedziała z
uśmiechem, a gdy dalej patrzyłem na nią ze zdziwieniem, zwyczajnie mnie
przytuliła.
-Za niecałe pięć miesięcy zostaniesz tatusiem, to do czegoś
zobowiązuje- powiedziała z ironicznym uśmiechem na ustach, a później mnie
pocałowała.
-Nigdy więcej nie odchodź- usłyszałem od niej jeszcze- Nawet
jeśli każę Ci odejść.
Miesiąc później stanęliśmy przed ołtarzem, przysięgając
sobie miłość do śmierci, a cztery miesiące po tej uroczystości na świat
przyszła mała Miranda Malfoy.
Od tamtej pory mogliśmy już być szczęśliwi. I byliśmy. Już
na zawsze.
„Aby znaleźć miłość, nie pukaj do każdych drzwi. Gdy przyjdzie
twoja godzina, sama wejdzie do twego domu, w twe życie, do twego serca.”