wtorek, 24 grudnia 2013

Zakazana miłość XV


Uczucie błogości, które doświadczamy podczas snu powoli przemijało i do Hermiony zaczęło docierać coraz więcej bodźców zewnętrznych. Zacisnęła mocniej powieki, bowiem drażniły je promienie słoneczne. Po chwili usłyszała czyjś głos, dlatego postanowiła otworzyć oczy.
Gdy przyzwyczaiły się one do światła, rozejrzała się dookoła siebie, jednak właściciela głosu, który słyszała, nigdzie nie zauważyła. Jej uwagę przyciągnęło jednak coś innego, na początku jednak nie mogła zrozumieć, co takiego. Przyglądała się drzewu, które stało przed nią, a następnie wstała, próbując zrozumieć to, co widzi.
Odgarnęła z twarzy włosy i rozejrzała się dookoła, próbując się przekonać, czy wzrok jej nie myli.
Podeszła do najbliższego drzewa i dotknęła jego struktury, a to co poczuła, przeraziło ją.
Przejechała dłonią po konarze drzewa, a później zastukała w nie, by przekonać się, że- zgodnie z tym, co jej się wydawało- drzewa nie były prawdziwe, a wykonane prawdopodobnie z metalu. Dotknęła najniższego liścia i, tak jak się spodziewała, okazało się, że jest sztuczny. Podeszła do kolejnego drzewa, kolejnego i jeszcze następnego, chcąc zyskać pewność. Wszystkie drzewa dookoła niej, a najpewniej wszystkie w tym lesie, były sztuczne.
Kilka razy odetchnęła głęboko, próbując zrozumieć to, co działo się dookoła niej, jednak nie była w stanie. Ponieważ była w szoku, dopiero po chwili dotarł do niej fakt, ze jest sama.
-Harry?- krzyknęła spanikowana- Harry!?
-Hermiona!- usłyszała głos swojego przyjaciela, dochodzący, jak się jej zdawało, z niewielkiej odległości, dlatego rzuciła się biegiem w tamtą stronę.
Już chwilę później ujrzała czarną czuprynę Pottera i rzuciła się na niego, by go uściskać.
-Już w porządku, Hermiono- powiedział do niej uspokajająco chłopak, a ta w końcu go puściła.
-Też się cieszę, że Cię widzę Granger- usłyszała za sobą, a gdy się odwróciła ujrzała Malfoya, w trochę gorszym stanie niż ten, w którym był wcześniej.
-Nic się Wam nie stało?- spytała, nie reagując na słowa Dracona.
-Wszystko jest w porządku- odpowiedział jej Harry z uśmiechem.
-Poza tym, że znów wylądowaliśmy nie w tym miejscu, w którym mieliśmy wylądować- powiedział z przekąsem Draco, było jednak widać, ze coś go męczy.
-Wiem..- powiedziała cicho dziewczyna.- Przyjrzałam się tym drzewom, są sztuczne, prawda?- spytała, na co chłopacy jedynie pokiwali głowami- Gdy tu biegłam nie zahaczyłam o żadną gałąź, pod nogami nie plątały mi się liście a oprócz tych drzew nie widzę tu innej roślinności.
-My zauważyliśmy coś jeszcze- powiedział Draco i wskazał ręką na ziemię obok jednego z drzew.
Dziewczyna przykucnęła, by lepiej przyjrzeć się temu, co chcieli jej pokazać.
-Niemożliwe..- powiedziała i wyciągnęła rękę, by ponownie sprawdzić, czy to może jej wzrok płata jej figle.
-A jednak- odparł Draco- Ta trawa też jest sztuczna. Pod nią jest beton. Sprawdzałem to w kilku miejscach.. Spójrz na te drzewa- dodał, gdy wstała- Wszystkie ustawione są równo, dokładnie, z wyjątkową precyzją. Tak, to też sprawdzałem- powiedział, gdy Hermiona chciała się wtrącić- Nie mam pojęcia co tu się dzieje, ale.. Wy również widzicie, że to nie jest normalne. Nie możemy zostać w tym lesie, bo nawet nie mamy jak rozpalić ogniska, nie mamy z czego.
-Dobrze, rozumiem..- odpowiedziała po chwili ciszy Granger, próbując zrozumieć to, co działo się dookoła niej- Chodźmy stąd.
Wyjęła zza pazuchy różdżkę i ułożyła ją na dłoni.
-Wskaż mi.
Nic jednak się nie wydarzyło.
Hermiona, zaskoczona, potrząsnęła głową, a następnie powtórzyła swoje działanie.
Tak, jak i poprzednim razem, nic się nie wydarzyło. Potrząsnęła więc różdżką, a następnie mocno ścisnęła ją w dłoni.
-Lumos- wyszeptała, ale nie to nie dało.
Spojrzała załzawionymi oczami na swoich współtowarzyszy.
-Lumos!- krzyknął Draco, ściskając swoją różdżkę, ale tak jak w przypadku Gryfonki, nic się nie wydarzyło.
Hermiona wyglądała na coraz bardziej wystraszoną, a jej strach udzielał się też chłopcom.
Potter powtórzył bez przekonania próby Draco i Hermiony, ale i jego różdżka nie zadziałała.
-Cholera jasna!- warknął Malfoy, który wciąż próbował różnych zaklęć, żadne z nich jednak nie działo.
-Draco…- zaczęła Hermiona, ale chłopak jej nie słuchał.
-Accio okulary, Avis, Confringo, Drętwota, Duro…
-Draco, przestań, to nic nie daje- próbowała dalej Hermiona, ale bez rezultatu.
-Densaugeo, Aquamenti, Flagrate, Immobilus..
-MALFOY!- krzyknęła Hermiona- To nic nie da! Nasza magia tu nie działa, nie rozumiesz?
Chłopak spojrzał na nią, upuścił różdżkę, a chwilę później zsunął się po metalowym drzewie na ziemię.
-Rozumiem.. Rozumiem, do cholery!- krzyknął na nią, ale w jego głosie dało się słyszeć panikę- Zastanawiam się tylko, jak mamy się odnaleźć, w tym sztucznym lesie, który jest niewiadomo gdzie, bez magii, podczas gdy nikt nie wie, gdzie jesteśmy. Nie wiemy, co czai się w tym miejscu, cóż, gdybyśmy chociaż wiedzieli, który jest rok… Cholerni Gryfoni, gdyby nie Wy, nie byłoby mnie tu, siedziałbym sobie spokojnie w moim dormitorium..
-Och, czyli to wszystko nasza wina?- podniosła głos Hermiona, w której odezwał się waleczny duch- To może najlepiej będzie, jeśli pójdziemy z Harry’m w swoją stronę, a Ty w swoją, jak najdalej od nas? Może najlepiej każde z nas niech działa na własną rękę?
-Myślisz, że co?- spytał Malfoy, podnosząc się z ziemi- Że nie poradzę sobie bez Was? Czy wydaje Ci się, że bez Ciebie nikt nie ma szans, bo to Ty jesteś tą która wie wszystko? Dawałem sobie radę bez Twoich cennych rad przez całe życie i teraz też dam sobie bez Ciebie radę!
-No to świetnie, ciekawa jestem bardzo, jak jaśnie Pan poradzi sobie bez magii! Mam nadzieję, że…
-Zamknijcie się oboje!- po raz pierwszy głos podniósł Potter, chcąc przerwać tą bezsensowną kłótnię. Wiedział, że gdyby się nie wtrącił, to mogliby to ciągnąć jeszcze przez długi czas, po czym każde z nich gotowe było rozejść się w przeciwne strony, a zdawał sobie sprawę, jak ważne teraz jest to, by byli razem.
-Nie będziemy się rozdzielać.- warknął zirytowany.
-Ale..
-Żadnego ale, Hermiono. Możecie ze sobą nie rozmawiać, możecie ciągle się kłócić, ale idziemy razem! Przecież dobrze wiecie, że mamy tylko siebie. Tylko na siebie możemy liczyć. Tylko sobie nawzajem możemy ufać. Wiem, że każde z Was chciałoby być już w domu, ja również. Ale jesteśmy… Żadne z nas nie ma pojęcia, gdzie jesteśmy, ale rozglądając się dookoła wydaje mi się, że nic dobrego nas tu nie spotka. Zdani sami na siebie nie będziemy mieli szansy, by wrócić.
-Jakbyśmy teraz mieli szansę..- mruknął Malfoy.
-Harry ma rację- wtrąciła się Hermiona, zawstydzona faktem, że, jak zwykle przy Ślizgonie, puściły jej nerwy- Uważam, że najpierw powinniśmy spróbować wyjść z tego przeklętego lasu i może powinniśmy znaleźć jakiś punkt odniesienia. Wiecie- dodała widząc, że chłopcy nie rozumieją o co jej chodzi- coś znajomego, co niezależnie od czasu, w którym się znajdziemy, zawsze będzie.
-Hogwart?- rzucił Potter, nieświadomie przeczesując włosy ręką- Jedyna rzecz, która łączy wszystkie czasy, w których byliśmy to właśnie Hogwart.
-No to czas się zbierać- spuentował Malfoy, ruszając przed siebie.
Gryfoni popatrzyli po sobie, po czym Harry wzruszył ramionami i ruszył za Ślizgonem. Chcąc nie chcąc, Hermiona zrobiła to samo.


-Słońce już zachodzi- powiedziała Hermiona, zmęczona marszem- Chodzimy tak od jakiś dwóch godzin i końca tego lasu nie widać.
-Odkrywcze Granger, nie powiem, że nie- odburknął jej Malfoy- Może teraz Ty nas poprowadzisz? 
-Wiem tyle, co i Ty- powiedziała Hermiona, wzruszając ramionami- Ale mogę poprowadzić.
Po tych słowach skręciła nagle w prawo, nieświadomie pociągając za sobą obu chłopców.
-Jak myślicie, jak w tych czasach wygląda Hogwart?- spytał Potter, po kilku minutach marszu.
-Nie mam pojęcia.. I chyba nie chcę się nad tym zastanawiać. To miejsce, tak jak poprzednie, pewnie i tak nas zaskoczy- odparła Hermiona.
-Ja też wolę o tym nie myśleć- dodał cicho Draco- Wiecie, nadal nie otrząsnąłem się po lesie stojącym na betonowej podstawie i z metalowymi drzewami- po tych słowach uśmiechnął się lekko, ale żadne z jego towarzyszy nie dało się oszukać temu uśmiechowi. Bał się, tak samo jak oni.
Nieopodal nich rozległo się głośne hukanie sowy.
-Hmm, nie uważacie tego za dziwne?- spytała nagle Hermiona, zatrzymując się.
-Od kilku dni wszystko wydaje mi się dziwne, więc sprecyzuj pytanie, Granger- odpowiedział jej Draco, czym wywołał na jej twarzy lekki, ale widoczny uśmiech.
-Jesteśmy w sztucznym lesie, prawda?- spytała, a jej towarzysze popatrzyli na nią z dziwnymi minami.
-Oj, nie patrzcie się tak, jakbyście uważali mnie za wariatkę- warknęła- Sztuczny las, sztuczne podłoże, to wszystko nie pozwala na przeżycie nikomu, niezależnie, czy to człowiek czy zwierzę. Przed chwilą słyszeliśmy sowę i wydaje mi się, że niedawno, między drzewami dostrzegłam zająca.
-Czyli zwierzęta mają tu warunki do życia i rozwoju?- spytał sceptycznie Harry, na co dziewczyna pokiwała energicznie głową.
-I co w związku z tym?- wtrącił Malfoy, zirytowany wszystkim dookoła.
-Jeszcze nie wiem- odparła z zadziwiającą szczerością Gryfonka- Ale niedługo się dowiem.





piątek, 6 grudnia 2013

Miniatura II- "Jest taka miłość, która nie umiera, choć zakochani od siebie odejdą."


"Zwycięzcami w miłości są pokonani przez miłość."



Cisza przed burzą. Tak można było określić nastrój panujący w domu przy Grimmuald Place 12. Przebywali tam członkowie Zakonu Feniksa, choć może trafniej byłoby powiedzieć: Ci, którzy przeżyli.
Wielka Wojna trwała już od trzech lat. Ludzie wciąż ginęli, zarówno Ci po stronie Zakonu, jak i Śmierciożercy, jednak końca wojny nie było widać.
W małej, ale przytulnej kuchni w dom Blacków siedział Harry Potter, dawniej uważany za zbawcę świata czarodziei, teraz- przez wielu nazywany tchórzem. Obok niego, pochylona nad pergaminem siedziała jego przyjaciółka, Hermiona. Siedzieli we dwójkę, czekając na powrót reszty osób z misji, która miała zapewnić im wsparcie centaurów. Walczyli o to niemal od początku wojny, ale dopiero niedawno udało im się dojść z nimi do porozumienia. Tego dnia państwo Weasley wraz z synami, oraz kilku aurorów z Zakonu Feniks wyruszyli na spotkanie z nimi. Wyruszyć musiało przynajmniej kilka osób, gdyż nie mogli przewidzieć tego, spotka ich po drodze, a ponad to, musieli być gotowi na to, że centaury jednak nie opowiedzą się po ich stronie i przyjdzie im z nimi zmierzyć.
W tych trudnych czasach mało było osób, którym ufali.
Hermiona i Harry pozostali w domu, ponieważ po ostatniej misji, podczas której odwiedzili Ministerstwo Magii, które było pod władaniem Voldemorta, zostali ranni. Nikt z Zakonu nie chciał ryzykować tego, że kolejny raz odnieśliby jakieś obrażenia, dlatego- mimo protestów obojga młodych ludzi, musieli zostać.
Teraz, zmęczeni i źli, że nie mogą pomóc przyjaciołom i nie wiedzą, co się z nimi dzieje, przeglądali zdobyte przez nich na ostatniej misji akta. Nie byle jakie akta- kartoteki ludzi, którzy aktualnie byli Voldemortowi najbliżsi.
Wiele nazwisk, które się tam pojawiały były obce, wielu ludzi pochodziło zza granicy, co nie wróżyło dla nich dobrze. Oznaczało to tyle, że Voldemortowi udaje się z powodzeniem rozszerzać swoją działalność na cały świat. Zakon Feniksa, choć walczący otwarcie i dzielnie, nie mógł się równać z potęgą Czarnego Pana i jego ludzi. Bo przecież nadzieja umiera ostatnia.
Niektóre nazwiska brzmiały znajomo, niektóre w sposób bardzo bolesny.
Snape, Zabini, Malfoy, Nott- tych nazwisk wszyscy się spodziewali, nie były one dla członków Zakonu żadnym zaskoczeniem.
Ale czy ktokolwiek się spodziewał, że w tych aktach znajdzie się również tak szanowane nazwisko jak Weasley czy Lovegood?
To właśnie Ginny Weasley i Luna Lovegood stały się główną bronią Lorda w walce z Zakonem.
Czarny Pan doskonale wiedział, co robi.
Na samym początku Wielkiej Wojny, dziewczyny te chętnie włączały się w działania prowadzone przez Zakon. Jedna z misji okazała się jednak ponad ich siły- dziewczyny zostały schwytane przez Śmierciożerców. Próby uratowania ich z rąk sługusów Lorda za każdym razem okazywały się nieskuteczne. Aż w końcu, pewnego dnia, Ginny i Luna stanęły po drugiej stronie. Zjednoczyły się z wrogiem, celując różdżkami w stronę niegdyś bliskich im ludzi.
Potter wstał zza stołu i podszedł do okna, przecierając dłońmi twarz. Jego przyjaciółka nawet tego nie zauważyła; walczyła z nachodzącymi do oczu łzami, pochylona nad dokumentami. Z pierwszej strony tych akt spoglądał na nią ze zdjęcia młody, uśmiechnięty i patrzący jakby z wyższością na nią, Draco Malfoy. Nie mogąc dłużej wytrzymać, dziewczyna przestała ze sobą walczyć. Zamknęła teczkę i wybiegła z kuchni. Gdy dotarła do łazienki, zamknęła za sobą drzwi i zsunęła się po nich na ziemię. Jej szloch rozniósł się po całym pomieszczeniu, a do głowy napłynęły wspomnienia, przed którymi nie mogła już się bronić.


4 lata wcześniej…

-Draco, co Ty wyprawiasz?!- warknęła szesnastoletnia Hermiona, gdy młody Malfoy wciągnął ją za jednej z regałów bibliotecznych i pocałował.
-Stęskniłem się- odparł i przywołał na usta cyniczny uśmiech, uwielbiany przez dziewczynę.
-Ktoś nas może zobaczyć, puść mnie- powiedziała, rozglądając się dookoła. Nie mogła opanować jednak uśmiechu, który pojawiał się, ilekroć widziała tego przystojnego Ślizgona.
Niedaleko nich rozbrzmiewały głosy.
-Dzisiaj, w Pokoju Życzeń o 20. Pomyśl o łące- wyszeptał i odszedł, nim zdążyła mu odpowiedzieć.
Przyłożyła dłonie do rozgrzanych policzków, próbując opanować rumieńce. Odetchnęła kilka razy i wyszła zza regałów. Pożegnała się z Panią Pince i wyszła, bowiem zapomniała, po co udała się do biblioteki.


-Mam coś dla Ciebie- powiedziała ze śmiechem, siedząc z Draconem na zielonej łące w Pokoju Życzeń.
-Co takiego?- spytał zdziwiony chłopak, podziwiając jednocześnie urodę dziewczyny.
Gryfonka zaczerwieniła się lekko, ale zdjęła z szyi wisiorek- serduszko z jej imieniem, który zawsze ze sobą nosiła.
-Dostałam to od mojej babci- powiedziała cicho- To najważniejsza pamiątka po niej. Chciałabym Ci to dać, bo.. – po tych słowach nie była w stanie już nic powiedzieć, ale nie musiała. Chłopak przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. 
Po kilku godzinach rozstała się z chłopakiem, ale wciąż nie ochłonęła.
Szła hogwardzkimi korytarzami, zastanawiając się-nie po raz pierwszy, jak to się stało, że ona, właśnie ona zainteresowała tego przebiegłego, wrednego Ślizgona i dlaczego właśnie nią, zainteresował się sam Malfoy.
Zaczęło się niewinnie. Wyzwiska, awantura z użyciem zaklęć i, jak można było się spodziewać, szlaban. Długi i mozolny- porządkowanie akt woźnego. Początkowo tygodniowy, przez ich ciągłe kłótnie zostawał przedłużany; najpierw o tydzień, później o miesiąc. Gdy okazało się, że muszą spędzić na wspólnym szlabanie jeszcze cztery miesiące, zawarli ugodę- koniec kłótni, wyzwisk, robią to, co potrzebne i odchodzą, by jak najszybciej skończyć ten szlaban.
Ich zadania było jednak nudne, a nuda skłania do różnych rzeczy. Dlatego więc zaczęli rozmawiać. Na początku wymieniali ze sobą tylko kilka nie nieznaczących zdań, ale później ich rozmowy stały się bardziej osobiste. Po pięciu miesiącach ich szlaban się skończył. Nie zakończyło to jednak ich znajomości.
Nie zauważyli, kiedy stali się sobie bliscy. Nikt o tym nie wiedział, nawet ich najbliżsi. W końcu zostali parą. Ich związek nie zaczął się tak, jak zaczyna się większość związków i taki też nie był. Nigdy nie stali się parą rodem z tanich romansideł. Często się kłócili, nawet bardzo. Było im ciężko, bowiem musieli ukrywać się nawet przed najlepszymi przyjaciółmi. Gdyby wydało się, że szlamę i arystokratę coś połączyło i nie była to nienawiść, nie skończyłoby się to dla nich dobrze.
Jednak nawet pomimo tego, ich związek trwał już od pół roku i nic nie zapowiadało tego, że miałby się skończyć.
Właśnie to czyniło Hermionę Granger taką szczęśliwą. Miała jego i to było dla niej najważniejsze.

***

Pewnego dnia coś się jednak zmieniło. Zamordowany został bowiem Albus Dumbledore. Dla każdego czarodzieja był to szok. Każdy odczuwał ból i każdemu towarzyszyło poczucie straty, niezależnie od tego, czy był blisko tego człowieka, czy tylko słyszał o jego wielkich czynach.
Hermionę dręczyło jednak coś jeszcze. Coś, o czym nie mogła powiedzieć nikomu, nigdy. Tego samego dnia, gdy zmarł dyrektor, z Hogwartu zniknął Draco Malfoy. Wszyscy mówili o tym, że to on wpuścił Śmierciożerców do Hogwartu i że był na szczycie wieży, na której zginął Dumbledore. Zniknął zaraz po jego śmierci.
Nie powiedział jej o tym, że zamierza odejść. Być może nawet tego nie planował. Zniknął z jej życia tak nagle, jak nagle się w nim pojawił. Pozostawił po sobie ból, poczucie straty, tęsknotę, ale przede wszystkim pozostawił miłość, która trwa w tej dziewczynie przez cały czas.


Teraźniejszość…

-Udało się nam!- z takim okrzykiem Molly Weasley wbiegła do kuchni. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Harry i Hermiona, która zdążyła już dojść do siebie, wiedzieli ją tak podekscytowaną.
-Czy to prawda?- spytał Potter, z niedowierzaniem patrząc na Rona, który wyglądał, jakby niedawno stoczył jakąś wielką bitwę.
-Dokładnie tak, udało się nam przekonać te cholerne, uparte centaury, by z nami współpracowały- odpowiedział mu, patrząc to na niego, to na Hermionę z lekkim uśmiechem na ustach- Ponad to, centaury ostatnio, nie uwierzycie, zaprzyjaźniły się z rodziną Aragoga!0- dodał, rozkładając ręce, chcąc pokazać, jakie to wrażenie na nim wywarło.
-Tego wielkiego pająka, którego hodował Hagrid?- spytała z niedowierzaniem Granger, a Rudy pokiwał głową.
-Na szczęście rozmawiać z nami przyszło ich tylko kilka, są naprawdę ogromne, fuj, obrzydliwe, ale dają nam niesamowite możliwości!- odpowiedział jej z entuzjazmem Weasley.
Dziewczyna uśmiechnęła się z niedowierzaniem, a następnie pożegnała się ze wszystkimi i poszła do swojej tymczasowej, a jednak od trzech lat stałej, sypialni.


Miesiąc później…

-Pamiętacie wszystko?- spytał cicho pan Weasley, a wszyscy którzy byli z nim pokiwali głowami.
To była ich ostatni szansa.
Od rozpoczęcia Wielkiej Bitwy Hogwart był pod władaniem Lorda Voldemorta i jego sługusów.  Od dwóch lat Zakon Feniksa zbierał sojuszników niemal z całego świata, by móc stanąć przeciw Lordowi i Śmierciożercom niemal jak równy z równym, mając szansę na wygraną.
Właśnie nadszedł ten dzień.
Zakon Feniksa napadł na niczego nie spodziewających się Śmierciożerców. Ich cel był jasny- przejąć Hogwart, który w ostatnim czasie stał się niejako centrum dowodzenia Czarnego Pana i jego ludzi.
Zakon wszystko dobrze przygotował. Każdy miał wyznaczone odpowiednie do jego umiejętności zadanie, każdy wiedział, co robić. Wszystko było dokładnie zsynchronizowane.
Hermiona biegła hogwardzkim korytarzem, próbując odnaleźć Rona i Harry’ego. Rzucała dookoła siebie zaklęcia, ale stawało się to coraz trudniejsze, bo Śmierciożerców przybywało. –Tak myślałem, że jeszcze kiedyś się spotkamy, szlamo- usłyszała za swoimi plecami i z niepokojem obróciła się za siebie.
-Lucjusz Malfoy- wyszeptała wystraszona, ale jednocześnie podniosła różdżkę wyżej, przygotowując się na kontratak.
-Pożałujesz, że kiedyś stanęłaś na mojej drodze, Ty i Twoi przyjaciele!- wrzasnął Malfoy i uniósł różdżkę.
Nim jednak wypowiedział zaklęcie, za jego plecami rozległo się Avada Kedavra i Lucjusz Malfoy padł martwy.
-Czy Ty zawsze musisz być tam, gdzie nie powinnaś?- warknął ten, który uratował jej życie, jednak Hermiona nie usłyszała go, wpatrując się w niego, jak zaczarowana.
-Draco, wróciłeś..- wyszeptała, ale nim zdążyła zrobić cokolwiek, on położył jej ręce na ramionach i szeptem powiedział:
-Schowaj się. Uciekaj, rozumiesz? To się nie skończy, Śmierciożercy będą walczyć do końca, nie uda się Wam!
-Nie mogę uciec- powiedziała stanowczo, gdy otrząsnęła się z transu.
-Możesz, musisz! Błagam, zrób to dla mnie. Uratuj się, nie pozwól się zabić, Hermiono!
-Nie pozwolę się zabić- powiedziała stanowczo, odsuwając się od niego i strącając jego ręce z ramion.
W następnej chwili biegła dalej, nie myśląc o tym, co się wydarzyło. Nie mogła sobie pozwolić na chwile słabości, nie w momencie, gdy jej najbliżsi walczyli na śmierć i życie.
Rzucała kolejne zaklęcia, walcząc zarówno z nieznajomymi, jak i tymi, których dobrze znała. Mimo, że serce ściskał jej żal, gdy zabijała, nie mogła postąpić inaczej, wiedziała o tym.
Wybiegła na błonia, gdzie od razu rzuciła się w wir walki.
-Waleczna lwica, oby tak dalej!- krzyknął do niej Fred Weasley, walczący nieopodal, tak jak ona, z dwoma przeciwnikami.
Uśmiechnęła się i w tym samym momencie rozprawiła się z obojgiem swoich przeciwników.


To był ułamek sekundy. Jedno potknięcie, jeden nieostrożny ruch. Nieuwaga. Jeden moment. Jedno zaklęcie. Obracająca się różdżka w dłoni zakapturzonej postaci, wycelowana w stronę Granger i usta, wypowiadające te słowa. Avada Kedavra.
Odwróciła się, ale była już za późno. Zielony promień sunął w jej stronę, jakby w zwolnionym tempie. Nic nie mogła zrobić, wiedziała, że umrze. Jej usta wypowiedziały jeszcze jedno słowo: Draco.
I nagle wszystko się zatrzymało. Usłyszała huk, ej niedoszły morderca wpatrywał się w nią chwilę, a następnie zniknął. Dziewczyna na początku nie rozumiała, co się stało.
Po chwili jednak zauważyła leżące u jej stóp ciało. To jego upadek spowodował ten huk.
W jednej chwili błonia wypełnij przerażający krzyk Hermiony. Krzyk rozpaczy i bólu.
Nie przejmowała się tym, że dookoła wszyscy wciąż walczą. Nie interesowało ją to, że w każdej chwili i ją może ugodzić mordercze zaklęcie.
Trzymała w ramionach martwe ciało, wpatrując się w usta, które układały się w lekkim uśmiechu. Wciąż powtarzała tylko jedno. Draco.
Poświęcił się za nią. Oddał swoje życie, by ona mogła żyć. Pokazał jej, ze mimo upływu czasu, jego uczucie do niej wciąż trwa.
Dziewczyna przyłożyła swoje rozgrzane czoło do jego, chłodnego i swoje usta, do jego ust.
Kocham Cię, Draco. Tak mocno, jak tylko można.


Bitwa w Hogwarcie była ostatnią bitwą miedzy sługami Lorda Voldemorta, a Zakonem Feniksa. Sprawiedliwości stało się zadość. Dobro zwyciężyło.
Cały świat czarodziei świętował zwycięstwo nad Sami-Wiecie-Kim.
Cały świat, prócz jednej osoby.
Hermiona Granger pozostała na błoniach jako jedyna, pomimo tego, że ciało Dracona Malfoy’a jak i innych poległych już dawno stamtąd zabrano.
W dłoni ściskała małe serduszko z jej imieniem, które Draco miał na szyi.



"Miłość, która jest gotowa nawet oddać życie, nie zginie."