Witam, witam (: Jak Wam minął pierwszy miesiąc roku szkolnego? Mam nadzieję, że jeszcze żyjecie :p
Co do rozdziału, to nadal wszystko jest trochę zagmatwane- przynajmniej moim zdaniem. Dopóki jednak nasi bohaterowi nie wrócą z "innego" świat będzie to tak wyglądało. Chcę po prostu pokazać zarówno to, co spotyka ich, jak i ich bliskich, którzy pozostali we właściwych czasach.
Zapraszam do czytania (:
~*~
Czas płynie.
Wszystko przemija, a nam nie pozostaje nic innego jak
przyjąć to do wiadomości. Wraz z przemijaniem przychodzi śmierć.
Czasem przybywa do ludzi świadomych, pogodzonych z losem i
tym, że muszą odejść. Istnieje jednak śmierć, która przychodzi znienacka.
Nie zważając na nic, zabiera z sobą ludzi, którzy mieli
przed sobą całe życie, a my nie jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić.
Czasem jednak od śmierci gorsza jest niepewność. Okres, w
którym nie wiemy, czy osoba dla nas najważniejsza zniknęła z własnej woli, czy
też przydarzyło się jej coś strasznego. Myśli o tym, co mogliśmy zrobić, by
ochronić osobę, która jest dla nas ważna, nie ustają.
Jean Granger wpatrywała się tępo w list, który tego dnia
otrzymała do samego Ministra Magii. Wciąż w głowie powtarzała słowa użyte w
tymże liście: „życie toczy się dalej” i „niekiedy wydaje się nam, że nastąpił
koniec świata, okazuje się jednak, że to dopiero jego początek”.
Obok koperty z logo Ministerstwa leżała druga, jeszcze nie
otwarta, której nadawcą był Albus Dumbledore. Po dłuższej chwili trwania w
kompletnym bezruchu, kobieta sięgnęła po kopertę, na której widniała hogwardzka
pieczęć.
Z lekkim niepokojem wyciągnęła list, gdyż bała się, co
dyrektor ma jej do przekazania. Strach o córkę ściskał jej gardło, a
świadomość, że być może nigdy jej nie zobaczy, paraliżowała.
Myśli o Hermionie nie dawały jej spokoju. W dłoniach
ściskała list, ale nie odważyła się do niego zajrzeć. Wciąż do jej głowy
napływały wspomnienia wspólnych dni spędzonych z Hermioną. Nie mogła sobie z
nimi poradzić.
Bo najtrudniejsze ze wszystkich jest pozwolić odejść komuś,
kogo się kocha.
-Już spokojnie,
Hermiono, wszystko będzie dobrze- mówił uspokajająco Harry, choć niepewny, czy
dziewczyna w ogóle go słyszy.
-Widziałeś, co to było, Malfoy?
-Na początku myślałem, że to centaury, ale gdy rozwinęły te
swoje wielkie skrzydła- Draco przymknął oczy i potrząsnął głową, próbując
wymazać z pamięci dręczące go obrazy- Nie zdążyłem nic zrobić, stałem za
daleko, ten stwór nagle machnął skrzydłami, a sekundę później wbił w nią
pazury…- na te słowa Chłopiec, Który Przeżył pokiwał głową, powstrzymując łzy.
Przy pomocy Dracona udało mu się powstrzymać krwawienie u
Hermiony. Opatrzyli i w miarę możliwości uleczyli jej rany- zrobili dla niej tyle,
ile potrafili.
Dziwne stwory, które na nią napadły, uciekły zaraz po ataku.
Potrzebowali pomocy, ale nie chcieli szukać jej u nikogo z
tego świata. Jednak bez fachowej pomocy, nie mogli przewidzieć, co stanie się z
Hermioną.
Impas. Tak określił to Malfoy, który w tym samym momencie
próbował rozpalić ognisko.
Żaden z nich nie myślał wtedy o nienawiści i podziale wedle
krwi.
Bo zdarzają się w życiu sytuacje, w których trzeba
się zjednoczyć, pomimo różnic.
Mała piłeczka raz po raz lądowała w dłoni chłopaka. Po
chwili odbijania, odrzucił on piłeczkę i położył się na łóżku, ręce zakładając
na kark. Dookoła niego wszystko wyglądało tak, jak zawsze.
Dwa duże łóżka stały obok siebie, przedzielone małą szafką
nocną, na której zawsze można było zauważyć butelkę Ognistą Whisky i
Czekoladowe Żaby- ulubione słodycze Blaise’a. Naprzeciw łóżek stały dwa biurka
i dwie komody. Biurko Dracona zawsze wyglądało nienagannie, w przeciwieństwie
do biurka Zabiniego.
Pod łóżkami chłopaków znajdowały się miotły. Drzwi, które
znajdowały się po lewej stronie od wejścia, prowadziły do łazienki.
W dormitorium panował haos, ubrania leżały porozrzucane na
łóżku i krzesłach stojących przy biurku.
Wszystko było tak, jak zawsze.
Mimo to pustka była wszechobecna.
Blaise podniósł się do pozycji siedzącej i zmierzwił dłonią
włosy.
Wzrok przeniósł na łóżko, które należało do jego
przyjaciela. Jego ciałem wstrząsnął szloch. Siła i hart ducha gdzieś
wyparowały.
Był tylko zwykłym dzieckiem, a płacz stał się cichym
wołaniem o pomoc, którego nikt nie słyszał.
-Jak myślisz, nic jej nie będzie?- spytał cicho Draco,
spoglądając na bladą twarz Hermiony. Siedzieli właśnie przy małym, ale dającym
dużo ciepła ogniu, który rozpalił Malfoy. Niebo zaczęło się już rozjaśniać,
zwiastując nowy dzień.
-Mam nadzieję – odpowiedział mu Harry; w przeciwieństwie do
Dracona nie mógł patrzeć na twarz swojej przyjaciółki, więc odwrócił wzrok.
-Potter?- zaczął ponownie Malfoy, a Harry uniósł brwi-
Wydaje mi się…- kontynuował niechętnie i jakby z oporami- Że moglibyśmy
spróbować porozumieć się z osobami z naszych czasów.
-Ale…jak? I dlaczego wcześniej nie mówiłeś?- pytał
rozentuzjazmowany Potter; do jego serca ponownie zaczęła napływać nadzieja.
-Gdy byliśmy jeszcze w tamtych czasach…- zaczął Ślizgon, wciąż
wpatrując się w twarz Hermiony- Chciałem pozostawić po sobie jakiś ślad.
Na te słowa Gryfon prychnął cicho, co Malfoy jednak
zignorował
-Nie przywiązywałem do tego zbyt wielkiej wagi, ale gdy tu
wylądowaliśmy poczułem, że powinienem iść to sprawdzić…
-Kobieca intuicja?- przerwał mu Harry.
-Tak mi przykro Potter, ale Twoje żarty robią się coraz
mniej zabawne…- odparł mu chłopak z chytrym uśmiechem na twarzy.
-Gdy dotarłem w tamto miejsce, okazało się, że napisać wciąż
tam był! –dodał, już poważniejszym tonem- Drzewo, na którym go wykonałem,
poddało się upływowi czasu, urosło, wyglądało po prostu inaczej. Napis wyglądał
tak, jakby zrobiony był tego samego dnia, rozumiesz coś z tego?
Potter nie odpowiedział, ale- tak ja Draco- skierował swój
wzrok na Hermionę.
Bez niej ciężko im było dojść do jakichkolwiek wniosków.
Na ich drodze pojawiły się nowe pytania, ale odpowiedzi nie
przybywało.
-Nie wiem, jak Ty- zaczął nagle Malfoy- Ale ja jestem
strasznie zmęczony.
-Zmęczony? Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale musimy
zastanowić się nad tym, co robić..- zaczął Harry, próbując uspokoić swój
wybuchowy charakter. Mimo, że zdawać by się mogło, że polubił towarzystwo
Malfoy’a, w jednym, krótkim momencie Ślizgon potrafił zniszczyć całą sympatię,
którą został obdarzony.
-W takim stanie i tak nic nie wymyślę- odpyskował mu Draco,
układając się na tyle wygodnie, na ile pozwalało mu podłoże.
-Nie mamy czasu na spanie, idioto!- warknął Gryfon,
wyrywając spod głowy Draco jego bluzę, którą Ślizgon użył jako prowizorycznej
poduszki.
-Potter!- ryknął wściekły Draco, zrywając się z ziemi.
Wymierzył w Chłopca, Który Przeżył różdżką, a na twarz przybrał minę, której
nie powstydziłby się sam Voldemort- Nigdy więcej tak nie rób, jasne?- wysyczał
mu w twarz.
Harry, zaskoczony, dopiero po chwili odsunął się od
chłopaka, a następnie zmierzwił dłonią włosy.
-Rób, co chcesz, ja będę czuwał- powiedział do niego cicho.
Wyciągnął swoją różdżkę, a następnie usiadł przy Hermionie,
wpatrując się w jej spokojną twarz, pogrążoną jakby we śnie.
Nie potrafił poradzić sobie z emocjami i strachem o
przyjaciółkę. Nie wiedzieli, co jej jest, przez co nie umieli jej pomóc.
Cierpiał i bał się o to, co z nią będzie.
Wyrzuty sumienia go przetłaczały- wciąż powtarzał sobie, że
gdyby tylko nie pokłócił się z przyjaciółką, nie oddaliłaby się od miejsca, w
którym się wcześniej znajdowali, i nic by się jej nie stało.
To moja wina. Moja.
Kilka słów, które potrafią przytłoczyć i w niewytłumaczalny
sposób sprawić, że wydaje się nam, jakby w naszym sercu zagnieździł się
niewidoczny, ale wyczuwalny kamień.
Nikt nie lubi być obarczany winą, ale często robimy to sami.
Wmawiamy sobie, że mogliśmy zapobiec temu, co się wydarzyło, zapominając o tym,
że czasu nie można cofnąć.
Potter ścisnął lekko dłoń swojej przyjaciółki, drugą wciąż
zaciskając na różdżce.
Draco przyglądał się im z pewnej odległości, czując że
właśnie stracił sojusznika i ponownie stanął na wojennej ścieżce z osobą, na
której obecność był skazany.
Oganiała go samotność i bezsilność, gdy patrzył na pogrążoną
jakby w śnie twarz Hermiony.
Czas kontynuował swój bieg, pozostawiając im coraz mniej
chwil na podjęcie decyzji.
Iść, czy nie iść? Pytać, próbować zrozumieć, czy od razu
zaatakować? Pozwolić na wyjaśnienia, czy od razu zarzucić kłamstwo?
Takie pytania gromadziły się w głowie Ginny Weasley, która
przemierzała korytarze Hogwartu. Wracała właśnie z boiska od Quidditcha, gdzie-
próbując zapomnieć o wszystkich problemach- ćwiczyła razem ze swoim bratem.
Ron, jak to on, nie mógł przegapić kolacji, która właśnie
się rozpoczęła, więc od razu po tym małym treningu, udał się do Wielkiej Sali.
Ruda Gryfonka, wymigując się zmęczeniem, sama udała się w
stronę Pokoju Wspólnego.
Prawą dłoń trzymała w kieszeni, zaciśniętą na różdżce. W
ostatnich dniach stała się nieco nerwowa; zwykły świst powietrza, lub dziwny
cień powodowały, że po plecach przebiegały jej ciarki, serce przyspieszało swój
bieg, a usta szykowały się do rzucenia zaklęcia.
Zastanawiał się nad tym, jak powinna poradzić sobie ze
sprawą Zabiniego.
Czuła się wściekła i osaczona. Znajdowała się w zamku, który
do niedawna był jej domem. Aktualnie stał się miejscem, które kojarzyło jej się
jedynie ze strachem, niepewnością i bezradnością.
Nie to było jednak najgorsza.
Gryfonka bowiem czuła się oszukana.
Wydawało jej się, że nie jest naiwna, a dorastanie wśród
starszych zahartowało ją i uczyniło silniejszą. Myślała, że o chłopakach i ich
sztuczkach wiedziała na tyle dużo, by nie dać się nabrać.
Zawsze pewna siebie i swoich racji dziewczyna, w ciągu kilku
dni przeistoczyła się w niespokojną i przestraszoną dziewczynkę.
Nie pomagał jej fakt, że nie powiedziała nikomu o swoich
podejrzeniach.
Jednak taka już była. Chciała radzić sobie sama, nie
narzucać się nikomu i również spróbować udowodnić innymi, że nie jest „tylko”
dodatkiem do Wybrańca i jego przyjaciół, ale że sama też potrafi radzić sobie z
trudnymi sprawami.
Cechowały ją upór, zawziętość i silna wola i to właśnie głownie te cechy sprawiły, że nagle skręciła
i zamiast udać się do swojego ciepłego łóżka w dormitorium, zaczęła kierować
się w zupełnie odwrotną stronę- do lochów, by niedaleko Pokoju Wspólnego
Ślizgonów zaczekać na Zabiniego, przez którego ostatnio nie mogła w nocy spać.
-Malfoy- powiedział cicho, ale stanowczo Potter, chcąc
wybudzić chłopaka z drzemki.
Żadnej reakcji.
-Malfoy.
Nadal nic.
-Aguamenti- wypowiedział zaklęcie Gryfon, kierując różdżkę
na śpiącego Malfoy’a.
-Co Ty wyprawiasz!?- krzyk Ślizgona podniósł się echem po
lesie sprawiając, że drzemiące na drzewach sowy, poderwały się do lotu.
-To Ty wydzierasz się jak opętany, Malfoy- warknął Potter,
wciąż celując różdżką w chłopaka.
-Ale to Ty nagle, bez przyczyny, oblewasz mnie lodowatą
wodą- odburknął mu Draco, rzucając na siebie zaklęcie, dzięki któremu po ataku
Pottera nie było ani śladu.
Potter nie odpowiedział na jego oskarżenia, a jedynie
wskazał mu ręką coś, czego tamten wcześniej nie zauważył.
-Ale..Ale jak?- wydukał blondwłosy chłopak, patrząc na to,
co wskazywał mu Potter.
-Martwiłeś się, Malfoy?- spytała Hermiona, uśmiechając się
złośliwie do Dracona, zszokowanego tym, że się obudziła.
-Zaraz wszystko Ci wytłumaczę- powiedział ze szczerym
uśmiechem Potter, ściskając lekko ramię Ślizgona, chcąc nadać mu otuchy.